"Oddam za darmo płyty pilśniowe z rozkręconych mebli, mogą komuś przydać się jako opał". "Oddam meble w deskach (meblościanki), najlepiej na opał" – w internecie nie brak takich ogłoszeń. Palimy praktycznie wszystkim, co pozwala się podpalić. A ekolodzy wyliczają wszystkie trucizny, które w ten sposób przedostają się do powietrza.
Na szczęście nie wszyscy mają tak lekki stosunek do tego, czym ogrzewane są domy. Mieszkańcy jednego z krakowskich osiedli wywiesili na tablicy ogłoszeniowej "list", w którym karcą jednego z sąsiadów za takie właśnie praktyki. Nazywają go trucicielem.
Trucizna w powietrzu
Dozwolone do palenia w domowych piecach jest drewno i węgiel. Jednak nie tylko te surowce trafiają do pieców. Zdarzają się również wymienione w internetowych ogłoszeniach meble i płyty pilśniowe (pokryte szkodliwym lakierem, farbą i innymi substancjami), ale również stare drzwi, ramy okienne, a nawet plastikowe butelki czy stare ubrania i buty.
- Podczas spalania tworzyw sztucznych do powietrza trafia rakotwórczy benzoapiren, a także pył i inne substancje – tłumaczy Ewa Lutomska z Krakowskiego Alarmu Smogowego. To właśnie wymienione przez nią elementy sprawiają, że smog jest tak niebezpieczny dla zdrowia. Paląc śmieciami przyczyniamy się do jego powstawania.
Meble tak, plastik nie
Osoby ogłaszające się jako właściciele płyt i mebli „do spalenia” nie widzą w swoich ogłoszeniach nic złego.
- To przecież tylko parę desek, może się komuś przyda, a tak to bym wyrzucił – mówi jeden z ogłaszających. Inny jest zdania, że jego postępowanie jest wręcz ekologiczne.
- Jak spali się takie śmieci, to nie będzie trzeba ich wyrzucić, i nie będą leżały na śmietnisku – uzasadnia swoje ogłoszenie mężczyzna. Dodaje jednak, że plastikowymi butelkami już w jego opinii palić nie wolno przez „chemiczny dym”, który wydzielają.
Straż miejska interweniuje
Jak informuje Marek Anioł, rzecznik straży miejskiej z Krakowa, śmieci służą krakowianom raczej jako podpałka niż główne paliwo. Dodaje też, że chociaż z roku na rok straż miejska przeprowadza coraz więcej interwencji w tym zakresie, to krakowianie coraz rzadziej palą śmieciami.
- W ubiegłym roku strażnicy miejscy przeprowadzili łącznie 1894 kontrole palenisk domowych, z czego 235 z nich okazało się wykroczeniami. W pięciu przypadkach sprawy trafiły do sądu – wylicza Anioł.
Czasem jednak mieszkańcy załatwiają sprawy między sobą. Tak stało się na przykład na Prądniku Czerwonym, gdzie na tablicy ogłoszeniowej ktoś wywiesił kartkę o treści: „komin tego budynku truje wszystkich mieszkańców osiedla toksycznym, śmierdzącym dymem (…). Mamy prawo żyć w godnych warunkach i żaden truciciel nie ma prawa nam skracać życia”. Dalej autor wymienia instytucje, do których takie rzeczy należy zgłaszać.
- Ludzie są już zirytowani, że walka ze smogiem nie przynosi w ich opinii efektów – ocenia Łukasz Wantuch, radny ze wspomnianego osiedla. Dodaje, że – wbrew treści listu – zna mieszkańców wymienionego w ogłoszeniu domu i może zapewnić, ze palą wyłącznie drewnem i węglem.
Na wsi gorzej niż w mieście?
Zupełnie inaczej niż w mieście wygląda problem spalania odpadków na wsi. Pani Zofia z Wadowic zauważa, że w małych miejscowościach panuje inna mentalność, która przyczynia się do tej sytuacji.
- Tutaj jest nie do pomyślenia, żeby komuś zwrócić uwagę na to, czym pali w piecu – tłumaczy. Dodaje, że, chociaż mieszkańcy coraz częściej problem zauważają, to narzekają na niego głównie swoim znajomym i rodzinie. Obawiają się wrogości ze strony sąsiadów.
Chociaż na wsi problem można zgłosić na przykład straży pożarnej, to praktycznie nikt tego nie robi. Według pani Zofii jest to traktowane jako donosicielstwo. – Na wsi problem ze spalaniem śmieci jest bardzo duży, ale najczęściej robią to osoby starsze, po czterdziestce. Myślę, że ci ludzie zazwyczaj nie wiedzą, że to szkodzi, mają też pewne przyzwyczajenia – wyjaśnia mieszkanka Wadowic.
Autor: wini / Źródło: TVN 24 Kraków
Źródło zdjęcia głównego: TVN 24