Spłonęła fabryka zniczy, zginęła 37-latka. Właściciel skazany

Straż pożarna (zdjęcie ilustracyjne)
Kielce
Źródło: Google Maps

W pożarze kieleckiej fabryki zniczy zginęła pracownica zakładu. Dwie inne osoby zostały ranne. Teraz sąd skazał właściciela firmy na rok i dwa miesiące więzienia.

Pożar wybuchł 1 sierpnia 2018 roku w hali przy ulicy Ściegiennego w Kielcach. Jak ocenili później śledczy, zaniedbane zostały przepisy BHP, wykazali też niesprawność techniczną automatycznej lakierni. W ich opinii maszyna nie pozwalała na bezpieczne wykonywanie zadań produkcyjnych, do których została przeznaczona. Właśnie to było przyczyną pożaru.

Właściciel firmy przerobił maszynę

W poniedziałek przed Sądem Okręgowym w Kielcach zapadł wyrok. Sąd stwierdził, że właściciel firmy Stanisław K. dokonał przeróbek w maszynie, które "nie zostały poddane odpowiedniej autoryzacji". W lakierni używano niewłaściwych farb i zamontowano świetlówki, które nie miały odpowiednich zabezpieczeń. - Oskarżony dopuścił się karygodnego zaniedbania - wskazała sędzia Magdalena Michalewicz z Sądu Okręgowego w Kielcach.

Nie zgodziła się jednak z argumentami prokuratury, że właściciel firmy doprowadził do sprowadzenia niebezpieczeństwa zagrożenia dla życia lub zdrowia wielu osób albo dla mienia w wielkich rozmiarach. - Maszyna pracowała przez rok, trudno też przyjąć, że oskarżony miał cel unicestwić swój własny zakład pracy - mówiła sędzia.

Czytaj też: Pożar zbiorników z gazem. Płomienie sięgały kilku metrów. W akcji kilkanaście zastępów straży pożarnej. Nagranie

Zaznaczyła, że do pożaru doszło z powodu niewłaściwego serwisu maszyny dokonywanego przez elektryka. Wskazała, że pracownik podczas wymiany jednego z podzespołów nie odłączył maszyny od zasilania i m.in. to doprowadziło do pożaru.

Wyrok nie jest prawomocny

Sąd nie dopatrzył się również związku pomiędzy śmiercią 37-letniej pracownicy a zaniedbaniami właściciela firmy. Z zeznań świadków wynikało, że pokrzywdzona wyszła już z palącego się zakładu i była w miejscu bezpiecznym.

Zdaniem sądu pokrzywdzona dokonała ekscesu, ponieważ wróciła do zakładu, choć nie powinna tego zrobić. - To zdarzenie tragiczne i przykre, ale nie ma związku przyczynowego z przestępstwem - oceniła sędzia Michalewicz.

Zarzuty w sprawie oprócz Stanisława K. usłyszały również Justyna P., kierowniczka oraz Monika P., brygadzistka. Obie zostały ukarane grzywnami po trzy tysiące złotych.

Wyrok nie jest prawomocny. Prokuratura domagała się dla właściciela firmy sześciu i pół roku więzienia, a dla dwóch pracownic po trzy i pół roku więzienia. W poniedziałek prokuratura zapowiedziała, że po zapoznaniu się z treścią uzasadnienia podjęta zostanie decyzja o złożeniu apelacji w tej sprawie.

TVN24
Dowiedz się więcej:

TVN24

Czytaj także: