Małgorzata z córką Laurą i mężem Andrzejem byli na podjeździe do posesji sąsiadki w Gilowicach, gdy na pobocze wjechał hyundai tucson. Mężczyznę uratowało drzewo, za którym stał. Jego żona zmarła na miejscu, córka - cztery dni później w szpitalu. Za kierownicą siedział 69-letni Krzysztof S., lekarz. Według biegłego, przekroczył prędkość i nie obserwował należycie drogi. Usłyszał usłyszał wyrok za śmiertelne potrącenie dwóch osób.
W Sądzie Rejonowym w Żywcu w poniedziałek, 4 kwietnia, zapadł wyrok wobec 69-letniego Krzysztofa S. Mężczyzna oskarżony był o to, że jadąc samochodem hyundai tucson, umyślnie naruszył zasady bezpieczeństwa w ruch drogowym, poruszając się z nadmierną prędkością i nienależycie obserwując przedpole drogi w efekcie doprowadził do potrącenia 36-letniej Małgorzaty, która była w ciąży i jej trzyletniej córki Laury. Obie zmarły.
Sąd uznał S. za winnego zarzucanego czynu i skazał go na 2,5 roku więzienia. Ponadto wydał mu zakaz prowadzenia wszelkich pojazdów na 6 lat i nakazał zapłacić po 30 tysięcy nawiązki pokrzywdzonym: mężowi Małgorzaty i ich drugiej córce. W krótkim uzasadnieniu sędzia Ewa Oleszek powiedziała, że jest to wyrok adekwatny do społecznej szkodliwości czynu, którą oceniła jako znaczną.
- To nie jest wyrok adekwatny do tego, co zrobił ten człowiek. Moja córka miała trzy lata i cztery miesiące, a on dostał dwa lata i sześć miesięcy - powiedział pan Andrzej po ogłoszeniu wyroku.
Wyrok nie jest prawomocny. Pan Andrzej, który był oskarżycielem posiłkowym w procesie, już zapowiedział apelację.
Samochód poderwał je w górę z mostku na poboczu
Do tragedii doszło 22 października 2020 roku we wsi Gilowice na Żywiecczyźnie na ulicy Zakopiańskiej, która jest fragmentem ruchliwej drogi wojewódzkiej 946 i nie ma chodnika. Andrzej, Małgorzata i Laura szli poboczem. Krzysztof S. za kierownicą hyundaia nadjeżdżał od strony Żywca. Byli na betonowym podjeździe, gdy uderzył w niego hyundai.
Auto przeleciało kilka metrów w powietrzu i poderwało z mostku Małgorzatę i Laurę. Andrzejowi nic się nie stało, bo stał za drzewem, które go ochroniło. Był głównym świadkiem wypadku.
Małgorzata zmarła na miejscu, Laura cztery dni później w szpitalu.
Mąż i ojciec ofiar chce maksymalnej kary
Prokuratura wnioskowała o areszt tymczasowy dla kierowcy hyundaia. Decyzją sądu Krzysztof S. odpowiadał z wolnej stopy. W chwili wypadku był trzeźwy, nie oddalił się z miejsca zdarzenia, wcześniej był niekarany.
Feralnego dnia był w pracy, jechał z jednej przychodni do drugiej. W śledztwie wyjaśniał, że w Gilowicach wbiegł mu pod koła pies, dlatego zjechał na pobocze. W sądzie - że na poboczu chwilowo stracił przytomność.
Auto było nowe, sprawne. Warunki drogowe doskonałe, było jasno i sucho.
Powołany przez prokuraturę biegły z zakresu rekonstrukcji wypadków drogowych ustalił, że S. przekroczył prędkość. W terenie zabudowanym, gdzie obowiązuje 50 kilometrów na godzinę, w momencie zjeżdżania na pobocze miał na liczniku 67 km/h. Na jezdni i poboczu nie znalazł śladów hamowania.
Obrona wnosiła o możliwe najłagodniejszy wyrok w zawieszeniu. Oskarżyciel publiczny - o trzy lata pozbawienia wolności i 30 tysięcy nawiązki dla pana Andrzeja. On sam i jego pełnomocnik chcą kary maksymalnej, czyli osiem lat więzienia i po 200 tysięcy nawiązki dla ojca i siostry zmarłej Laury.
Źródło: TVN24 Katowice
Źródło zdjęcia głównego: TVN24