65-latek wracał z pogrzebu kolegi. Upadł kilka kroków przed swoim blokiem. - Ratownicy z pogotowia nakryli tatę workiem i odjechali. Policja rozwinęła taśmę i szukaliśmy lekarza, który stwierdziłby zgon - opowiadają dzieci zmarłego. Żaden lekarz nie przyjechał przez cztery godziny. Co w takich sytuacjach robić?
Do przykrej sytuacji po śmierci mieszkańca doszło w Gliwicach, ale mogła zdarzyć się wszędzie.
Jeśli człowiek przed śmiercią nigdzie się nie leczył albo świadkowie jego śmierci nie znają lekarza rodzinnego denata, albo ten lekarz ma akurat nawał pacjentów i nie wyjdzie z przychodni, albo już go tam nie ma, bo jest po godzinie osiemnastej - wtedy nikt nie ma obowiązku wypisać karty zgonu.
A bez tego dokumentu zakład pogrzebowy nie zabierze ciała. Rodzina zmarłego też nie może tego zrobić, jeśli śmierć nastąpiła w miejscu publicznym.
Godzina osiemnasta
W czwartek 31 stycznia 65-latek z Gliwic poszedł na pogrzeb kolegi. - Ojciec chorował na raka krtani, był po tracheotomii, ale dobrze się czuł - mówi Łukasz.
Wracał z pogrzebu około osiemnastej. Nikt się nie spodziewał, że nagle umrze i że godzina śmierci będzie miała takie znaczenie. Upadł kilka kroków przed swoim blokiem.
- Koledzy ojca przybiegli po mamę - opowiada Julia. - Nie wiem, czy tata żył. Dwa razy dzwoniliśmy po pogotowie. Przyjechali, podłączyli tatę do maszyny, poszła płaska linia, że nie ma funkcji życiowych, odłączyli, nakryli tatę workiem i odjechali. Bez wystawienia karty zgonu.
- Ratownicy medyczni nie mają takich uprawnień. Może to zrobić tylko lekarz - mówi Artur Borowicz, dyrektor Wojewódzkiego Pogotowia Ratunkowego w Katowicach, któremu podlegają Gliwice.
- My nie możemy zabrać ciała, jeśli nie ma stwierdzonego zgonu. Najpierw u osoby musi być lekarz - mówi Karina Wośki z miejskiego zakładu pogrzebowego w Gliwicach.
Ktoś wezwał policję. Otoczyli ciało 65-latka taśmami. Julia: nie wiedzieliśmy, co robić, gdzie dzwonić. Nie mogliśmy zabrać ojca, zanim lekarz nie ustali, czy zmarł z przyczyn naturalnych czy z udziałem osób trzecich, bo w drugim przypadku ciało zabiera policja. To była katastrofa.
Wedle przepisów zgon stwierdza lekarz, który opiekował się zmarłym, rodzinny albo ten, który ostatnio go leczył.
- Ale było po osiemnastej, lekarz rodzinny o tej godzinie już nie pracuje i jego rolę przejmuje szpital - mówi Julia. - Zadzwoniliśmy do szpitala. Usłyszeliśmy, że oni nie mają umowy z miastem na takie usługi, że nikt im za to nie płaci i to jest nasz problem.
Wyjątkowa decyzja prokuratora
Marek Słomski, rzecznik policji w Gliwicach: - Rozpoczął się proces ustalania lekarza, który by przyjechał na miejsce, aby wypisać kartę zgonu. Problem polegał na tym, że nie dotarliśmy - ani my, ani rodzina - do lekarza rodzinnego. Lekarze z przychodni, ze szpitali kolejno odmawiali nam przyjazdu z uwagi na obłożenie obowiązkami. Sytuacja była dramatyczna, bardzo trudna dla rodziny, dla policjantów. Mieli do czynienia z tajemnicą śmierci, z traumą, którą przeżywa rodzina, przy niesprzyjającej pogodzie.
I udokumentowali "szereg połączeń telefonicznych" z placówkami medycznymi, "bezskutecznych".
- Po godzinie 22 zakończono czynności i to w trybie wyjątkowym. Policjanci zdecydowali się dzwonić do dyżurującego prokuratora - mówi Słomski.
Prokurator podjął decyzję o zabraniu zwłok przez firmę pogrzebową, z którą prokuratura ma umowę na usługi w razie śmierci w wypadku lub podejrzenia o zabójstwo. Zabrali 65-latka bez karty zgonu po ponad czterech godzinach od śmierci.
Łukasz: tym samym zostaliśmy pozbawieni wyboru zakładu pogrzebowego, został nam narzucony z góry.
Julia: Nam i tak się udało. Gdyby nie policja i ten prokurator, czekalibyśmy przy tacie do rana, aż otworzą przychodnię.
Słomski: nieetyczne byłoby zostawić rodzinę w takiej sytuacji.
I dodaje: jest to niestety kolejna sytuacja, kiedy policjanci czekali długo na przyjazd lekarza.
Syn i córka 65-latka słyszeli od policjantów nawet o trzech dniach oczekiwania.
Czekanie na nową ustawę
- Pogotowie nie jeździ do zgonów. Jeździmy do żywych, ratujemy życie - podkreśla Artur Borowicz, dyrektor WPR. - Takie sprawy powinna załatwić gmina. Czekamy na nowelizację ustawy, która to ureguluje. Czeka na nią całe środowisko medyczne, jest potrzebna także rodzinom zmarłych.
Ministerstwo Zdrowia potwierdza, że "aktualnie są prowadzone prace nad projektem ustawy mającym na celu wprowadzenie rozwiązań systemowych w zakresie dotyczącym stwierdzenia, dokumentowania i rejestracji zgonów. Głównym celem projektu ustawy jest uregulowanie zagadnień dotyczących stwierdzania zgonu i wydawania karty zgonu".
Zgon i jego przyczyna powinny być ustalone przez lekarza leczącego chorego w ostatniej chorobie. Ustawa o cmentarzu o chowaniu zmarłych, art. 11 ust.1
Dzisiaj częściowo regulują to przepisy ustawy z 1959 roku o cmentarzach i chowaniu zmarłych, które jednak - jak czytamy w piśmie z ministerstwa dla portalu tvn24.pl - "nie uwzględniają m. in. aspektów wynikających ze zmian zaistniałych w systemie ochrony zdrowia".
Ministerstwo nie wyjaśnia, o jakie zmiany chodzi, ale prawdopodobnie o rejonizację. - Do osoby zmarłej zwyczajowo przyjeżdżał lekarz z przychodni, na terytorium której ta osoba zmarła. Ale ten argument upadł, bo rejonizacji już nie ma - mówi Borowicz.
Ministerstwo nie odpowiedziało też nam na pytanie, kiedy ustawa ujrzy światło dzienne. Nieoficjalnie dowiedzieliśmy się, że tworzona jest od dziesięciu lat.
Czekają na nią samorządy, ale nie wszystkie z założonymi rękami.
Borowicz: prezydenci wielu miast powołują instytucję koronera, czyli lekarza dyżurnego pod telefonem, który stwierdza zgon właśnie takich przypadków, które roboczo nazywamy NN.
Ale nie Gliwice. Marek Jarzębowski, rzecznik prasowy gliwickiego magistratu uważa, że samorząd nie ma prawa zlecać usługi koronera, bo Regionalna Izba Obrachunkowa na to nie pozwoli.
Łódź ma koronera
- Łódź już w 2011 roku wypracowała własne rozwiązanie dotyczące wystawiania kart zgonu oraz ustalania jego przyczyn w sytuacjach, w których brak jest lekarza zobowiązanego do wykonania tej czynności - mówi Jolanta Baranowska, inspektor z Biura Rzecznika Prasowego i Nowych Mediów łódzkiego magistratu.
- Na każdy rok miasto zawiera umowę na realizację tej usługi z Miejskim Centrum Terapii i Profilaktyki Zdrowotnej imienia błogosławionego Rafała Chylińskiego w Łodzi. Podmiot jest wybierany w trybie zapytania ofertowego. Centrum zapewnia całodobowy dyżur lekarza, który może - w granicach Łodzi - dokonać oględzin zwłok, ustalić przyczyny zgonu oraz wystawi kartę zgonu. Udostępnia całodobowo linię telefoniczną, gdzie mogą być zgłaszane wezwania przez policję, straż miejską, pogotowie ratunkowe czy Wydział Zdrowia i Spraw Społecznych Urzędu Miasta Łodzi - dodaje baranowska.
- A zwykły mieszkaniec, któremu ktoś zmarł po osiemnastej, nie może zadzwonić? Albo jeśli znajdzie kogoś nieznanego na ulicy? - dopytuję.
- Wtedy na pewno pierwszy telefon wykonamy na pogotowie. I jeśli pogotowie niestety stwierdzi, że już pomóc nie może, a nie znajdzie lekarza pierwszego kontaktu mogącego stwierdzić i wystawić kartę zgonu, zadzwoni do naszego Centrum.
Rocznie MCTiP w Łodzi wystawia średnio 400 kart zgonu. W 2019 roku miasto przeznaczyło na ten cel z budżetu 50 tysięcy złotych. Baranowska podkreśla na koniec, że "to gmina płaci za przyjazd i pracę lekarza".
Autor: Małgorzata Goślińska / Źródło: TVN 24 Katowice
Źródło zdjęcia głównego: TVN 24 Katowice