Hrycyszynowie z Zabrza (woj. śląskie) prócz dwójki rodzonych dzieci, wychowują 11 w rodzinie zastępczej. W każde wolne całą rodziną wyruszają w góry, bo to - jak podkreślają - najlepsza terapia. Przestali się mieścić w busie. Kupili duży 20-letni autobus za 6,5 tysiąca złotych, wyremontowali go. W drodze na pierwszą wycieczkę spłonął doszczętnie wraz z bagażem.
- Preferujemy życie w podróży. Nieraz całe wakacje spędziliśmy w Bieszczadach. Mamy dzieciaki po dużych przejściach. Chcemy im zakodować inny pomysł na życie. Podróże, wędrowanie po górach ma działanie terapeutyczne, wzmacnia. Wytwarza się siła grupy. Nogi ich bolą, ale nie poddają się, trzeba walczyć. Dochodzą na szczyt i mogą zobaczyć coś fajnego - mówi Stanisław Hrycyszyn, który z żoną Bożeną prowadzi rodzinny dom dziecka w Zabrzu. Ona jest dyrektorem, on pomocnikiem.
Każda wyprawa to dla nich wielka operacja logistyczna. Nie nocują w schroniskach, nie stać ich, sami sobie gotują. Muszą zabrać żywność, wodę, kuchenkę, namioty, śpiwory, ubrania na przebranie, samych butów jest 45 par, licząc po trzy dla każdego.
Mają pod opieką 13 dzieci w wieku od pięciu do 19 lat, w tym dwoje rodzonych. Upychali bagaż pod siedzeniami w busie, pod kolanami, aż przestali się w nim mieścić.
Kupili stary autobus, wyremontowali, urządzili kuchnię
- Sprzedaliśmy stary samochód, nazbieraliśmy 6,5 tysiąca złotych i kupiliśmy autobus. Zwykły, 20-letni, do remontu blacharskiego. Budżet nie pozwalał nam na nic innego - mówi Hrycyszyn.
Autobus miał 34 miejsca i toaletę. Sami go odświeżyli, z tyłu urządzili kuchnię. Najstarszy z synów, 19-letni Wiktor, który uczy się zaocznie i pracuje jako stolarz, zrobił meble. Młodsze dzieci mu się przyglądały, biegały między fotelami.
ZOBACZ MATERIAŁ "FAKTÓW" TVN: Dzień Rodzicielstwa Zastępczego. "Chcemy pokazać im, jak funkcjonuje normalny dom"
W pierwszą podróż autobusem wyruszyli w niedzielę 30 października. Mieli wejść na Krawców Wierch w Beskidzie Żywieckim, rozpalić ognisko, przespać się w swoim nowym domu na kółkach i wrócić do domu.
Podróż okazała się krótsza niż sądzili. Ujechali 60 kilometrów.
"Płonęły nasze górskie buty, śpiwory, poduszki, koce, serca"
"Pewnie czekacie na relację z planowanej wycieczki?" - napisali Hrycyszynowie dzień później profilu na Facebooku "Dom pod Dobrym Aniołem", gdzie od dwóch lat opowiadają o swoich wyprawach.
"Mamy bardzo smutne wieści. Wczoraj przyszło nam się zmierzyć z ogromną tragedią. Podczas drogi poczuliśmy dziwne zapachy spalenizny, wydobywające się z okolic silnika. Kiedy udało nam się zjechać na pobocze, opuścić busa i wyciągnąć część rzeczy z bagażnika, autobus zapalił się. Stojąc w bezpiecznym miejscu patrzyliśmy jak w przeciągu kilku minut marzenie (i niebagatelna od pewnego czasu rodzinna inwestycja) naszego życia zamienia się w okopcony szkielet. Od ognia płonęły nie tylko nasze górskie buty, śpiwory, poduszki, koce, ale i nasze serca" - opisali.
Pożar wybuchł 30 października z Pawłowicach. - Anioł stróż czuwał nad nami. Wyszliśmy wszyscy w skarpetkach, nikomu nic się nie stało - mówi pan Stanisław.
Próbował gasić autobus gaśnicą, ale nawet strażacy nie zdołali go uratować. Wójt Pawłowic załatwił im transport powrotny. W domu płakali.
Nie wiadomo, co się stało. Autobus miał wszystkie przeglądy techniczne. Może przewód spalinowy zawiódł, może elektryka. Nie dostaną odszkodowania. Jak twierdzi Hrycyszyn, żadna agencja nie chciała ubezpieczyć takiego starego samochodu. Nie mają nawet zdjęć ze środka po remoncie. Były w telefonie Wiktora, który też spłonął.
Zrzutka i obietnica pomocy z MOPR
Koleżanka Hrycyszynów, poznana na górskim szlaku, od razu założyła w internecie zrzutkę na nowy pojazd dla rodziny.
"Autobus był spełnionym marzeniem 15-osobowej rodziny, która uwielbia spędzać wolny czas w górach. Dom Pod Dobrym Aniołem ma wielu ANIOŁÓW wokół siebie, dlatego też błyskawicznie powstała zrzutka" - piszą pracownicy Miejskiego Ośrodka Pomocy Rodzinie, dodając link do zbiórki na rzecz Hrycyszynów.
Hrycyszynowie nie pytali o wsparcie w MOPR. Jak mówią, zawsze starali się być samowystarczalni. - To są bardzo sprawni organizatorzy życia rodzinnego, zawsze sami sobie zapewniali także transport. Pochylimy się nad tą sprawą i jeśli będzie taka możliwość, pomożemy. Samochód jest im nieodzowny - podkreśla Piotr Kubica, wicedyrektor MOPR w Zabrzu, odpowiedzialny między innymi za pieczę zastępczą.
Źródło: TVN24 Katowice
Źródło zdjęcia głównego: archiwum prywatne