Bliscy Kuby zbierali jego szczątki z ulicy jeszcze kilka dni po wypadku - po takich doniesieniach mediów policja przeprowadziła wewnętrzną kontrolę. Sprawdzono czy miejsce zdarzenia zostało dobrze zabezpieczone. Teraz oficjalnie policja poinformowała, że funkcjonariusze niczego nie zaniechali, ale przyznaje iż były "niedoskonałości techniczne".
Po oficjalnym komunikacie policji o ustaleniach wewnętrznej kontroli w komendzie w Rybniku więcej jest pytań niż odpowiedzi. Kontrola miała wykazać, czy policjanci dobrze zabezpieczyli miejsce tragicznego wypadku samochodowego w Dębieńsku (woj. śląskie), w którym zginął Kuba, 15-letni pieszy.
"Służby policyjne nie zaniechały realizacji żadnych czynności podejmowanych zazwyczaj w przypadku tego typu zdarzeń" - czytamy w komunikacie.
Ale już następne zdanie temu przeczy. "Wskazano jednak niedoskonałości zabezpieczenia technicznego miejsca zdarzenia".
Dalej są zalecenia. "W związku z tym skierowano do wszystkich jednostek śląskiego garnizonu policji zalecenia odnośnie użycia parawanu, taśm zabezpieczających i specjalistycznego oświetlenia, a także sposobu przywrócenia miejsca wypadku do stanu pierwotnego".
Równocześnie policja tłumaczy się w komunikacie, że "oględziny [miejsca wypadku] prowadzone były po zmroku, w padającym z różnym natężeniem deszczu".
- Czy to oznacza, że w Dębieńsku zabrakło parawanu, taśm i światła, a na końcu nie posprzątano? - dopytaliśmy.
- Nie mogę komentować komunikatu - ucina Aleksandra Nowara, rzeczniczka śląskiej policji.
"Chłopak odepchnął dziewczyny"
Do wypadku doszło 20 października. W Dębieńsku na ul. Jesionka około godz. 16.40 renault, jadąc w kierunku ronda, wjechał na chodnik i potrącił 15-letniego Kubę. Chłopak wraz z koleżanką i kolegą byli w drodze na różaniec. Szli w przeciwnym kierunku, od ronda do kościoła. 15-latek upadł i uderzył głową w murek płotu. W wyniku obrażeń zmarł na miejscu, pozostałym pieszym nic się nie stało.
"Chłopak odepchnął dwie dziewczyny. Gdyby nie on, wszyscy na pewno by ucierpieli jeszcze bardziej. Chłopak był bohaterem" - napisała "znajoma" pod artykułem na portalu naszemiasto.pl.
Rodzinie Kuby policja zaproponowała pomoc psychologiczną.
26-letni kierowca renault był trzeźwy. Zabrano mu prawo jazdy. Długo nie był przesłuchiwany. Przyczyny wypadku są wyjaśniane.
- Może auto pośliznęło się na liściach, tam jest dużo drzew i nie zawsze zdążą zagrabić. Ale chodnik dzieli od ulicy wysoki krawężnik. Dlaczego go nie odbiło? Chyba że to się stało na wjeździe do posesji. Sam kierowca podobno wysiadł z auta i złapał się za głowę - opowiedziała tvn24.pl jedna z mieszkanek.
Szczątki Kuby pod liśćmi
"Zebrali ich tyle, że jak twierdzą, musieli wezwać ponownie przedstawiciela zakładu pogrzebowego, by je zabrał" - podało na radio90.pl.
Dziennikarz portalu rybnik.com.pl dotarł do wujka Kuby, który nieopodal miejsca wypadku prowadzi hodowlę ryb. - Widziałem, co się działo od samego początku. Zwłoki co prawda zostały zakryte, ale obejście wokół nich w ogóle nie stało zabezpieczone ani taśmą ani parawanem. Ludzie chodzili po tych szczątkach - miał powiedzieć dziennikarzowi pan Antoni.
Z wujkiem Kuby rozmawiał też portal nowiny.rybnik.pl. - Wypadek zdarzył się w czwartek późnym popołudniem, szczątki były zbierane jeszcze w niedzielę. Straż pożarna przyjechała na miejsce, żeby oświetlić teren dopiero po moim drugim telefonie, kiedy już nie było żadnych służb. A policja miała małą latarkę, taką jak paluszek. Przyjechała czyszczarka, wyczyściła asfalt, chodnik, ale trawnika już nie – portal cytował pana Antoniego.
Jak twierdzą "Nowiny", dzień po wypadku wujek Kuby zbierał jeszcze kawałki czaszki chłopaka. Miał je przekazać w reklamówce grabarzowi, żeby je zakopano w grobie razem z Kubą. Potem - według lokalnych mediów - paląc znicze w miejscu tragedii znalazł przypadkiem kolejne szczątki Kuby pod liśćmi, które porwał wiatr.
Policjanci nie będą ukarani
TVN24.pl ustalił, że strażacy przybyli na miejsce dopiero o 20.48, czyli cztery godziny po wypadku. - Dostaliśmy zgłoszenie od policji o 20.36 z prośbą o doświetlenie terenu działań prowadzonych przez policję i prokuraturę. Jeden wóz z sześcioma strażakami ze sprzętem oświetleniowym pracował na miejscu godzinę i sześć minut - powiedział nam Zbigniew Dyk, z-ca komendanta PSP w Rybniku.
Nie dostaliśmy odpowiedzi na pytanie, dlaczego policja nie wezwała strażaków wcześniej.
Za to rybnicka policja informowała oficjalnie, że ul. Jesionki była zamknięta dla ruchu tylko przez dwie godziny po wypadku.
"Czynności wyjaśniające również nie wykazały - kończy się policyjny komunikat - aby policjanci realizujący czynności na miejscu zdarzenia złamali obowiązujące przepisy, a co za tym idzie podlegali odpowiedzialności dyscyplinarnej, czy karnej."
Autor: mag/gp / Źródło: TVN 24 Katowice
Źródło zdjęcia głównego: śląska policja