- Wiedzieliśmy, że jest bardzo ciężko wyciągnąć tego chłopczyka, każdy miał z tyłu głowy, że może być tragedia. Pierwsza myśl taka mi wpadła, że może ja tam wejdę - opowiadała na antenie TVN24 Agata Haluch–Willmann, policjantka z Jasienicy. Wcisnęła się głową w dół do ciasnej rury i - trzymana za nogi przez strażaków - wyciągnęła na powierzchnię trzyletniego Franka.
W środę około 15.20 do studzienki kanalizacyjnej przy zespole przedszkolno-szkolnym w miejscowości Wieszczęta obok Jasienicy (powiat Bielsko-Biała) wpadł trzyletni Franek. Chłopiec jest na badaniach w szpitalu pediatrycznym w Bielsku-Białej, poza wyziębieniem nic mu nie dolegało i prawdopodobnie jutro wróci do domu. Ale zdarzenie mogło skończyć się tragicznie.
- Dużo emocji było, bardzo duża adrenalina, były też wątpliwości, bo wiedzieliśmy, że jest bardzo ciężko wyciągnąć tego chłopczyka. Nie wiedzieliśmy, jak się to skończy. Każdy miał z tyłu głowy, że może być tragedia - opowiadała dzisiaj na antenie Agata Haluch–Willmann, policjantka z Jasienicy, która wraz z partnerem z patrolu była pierwsza na miejscu.
"Może ja tam wejdę"
Za chwilę dotarli strażacy. Ale nie mogli wejść do studzienki, bo okazała bardzo wąska, miała niewiele ponad 30 centymetrów średnicy. Chłopiec znajdował się na prawie trzech metrach głębokości.
- Pierwsza myśl taka mi wpadła, że może ja tam wejdę. Zaczęłam ściągać polar i pas - opowiadała pani Agata w rozmowie z reporterką TVN24 Małgorzatą Marczok. - Panowie strażacy, zdecydowali, że to jest najlepsza teraz decyzja - dodała. Podkreślała, że w akcję zaangażowali się wszyscy, także jej kolega z patrolu i strażacy.
- Duże brawa dla mamy - mówiła. Matka jeszcze przed przyjazdem służb próbowała wyciągnąć Franka, spuszczając mu linkę. Ale syn nie miał siły się wspiąć. Potem dawała mu rady, co ma robić. Chłopiec, zanurzony po szyję w zimnej wodzie, mimo płaczu i strachu słuchał jej, utrzymywał się nad powierzchnią wody i patrzył w górę.
"Był taki moment, że utknęłam w połowie"
Strażacy założyli policjantce uprząż wspinaczkową i spuścili ją do studzienki głową w dół, trzymając za nogi nad stopami. - Ufałam, im że mnie trzymają mocno - mówiła pani Agata.
Miała ręce wyciągnięte do przodu. - Był taki moment, że utknęłam w połowie, ale chłopcy gdzieś tam mnie docisnęli i udało się. Mówiła do Franka: ciocia już idzie, nie bój się.
Gdy już się do niego dostała, przestał płakać. - Podaj mi rączkę - powiedziała do niego. Chwycił ją mocno. Rączki Franka były śliskie od resztek jedzenia, które były w wodzie. Jak była pewna, że dobrze go trzyma, że jej nie spadnie, zawołała do strażaków "już". I oboje wydostali się na powierzchnię.
Twierdzi, że każdy zachowałby się tak samo
Agata Haluch–Willmann odwiedziła Franka w szpitalu. Był płacz, było przytulanie, podziękowania. Policjantka ma dwójkę dzieci. W czasie akcji wyobrażała sobie, co może czuć mama Franka. To była pierwsza taka sytuacja w jej pracy. Twierdzi, że każdy na jej miejscu zachowałby się tak samo.
Źródło: TVN24 Katowice
Źródło zdjęcia głównego: TVN24