Trzy godziny kobieta w zagrożonej ciąży, ze skierowaniem od ginekologa z adnotacją "pilne", czekała w rybnickim szpitalu na zbadanie. I nawet wtedy, gdy okazało się, że dziecko nie żyje, nie przystąpiono od razu do cesarskiego cięcia. - Mówili, że i tak dziecku już by nie pomogli - twierdzi teściowa kobiety. A lekarze? Tłumaczą się procedurami. Sprawę bada prokuratura.
Pani Patrycja, z jednej z podrybnickich miejscowości, do lekarza ginekologa w przychodni w Rybniku, przyjechała w poniedziałek rano. Termin porodu miała wyznaczony na 4 lipca.
Tętno to rosło, to zanikało
- Kiedy pani doktor (ginekolog) ją badała, dziecko miało bardzo słabe tętno. Raz zanikało, raz rosło. Mówiła, że jej się to nie podoba i żeby natychmiast jechać do szpitala. Ona (Patrycja) jest młoda, więc nie wezwano karetki. A że była to niewielka odległość, autobusem było szybciej - opowiada w rozmowie z TVN24 Grażyna Kaczor, teściowa kobiety.
Pani Patrycja do szpitala w Rybniku trafiła około południa. Według jej teściowej, dopiero po trzech godzinach przyjął ją lekarz, zrobiono badania.
- Lekarz zapytał, czy wie, że płód jest już martwy - opowiada Kaczor. I dodaje: od tego czasu stwierdzono, że nie musi mieć cesarskiego cięcia, bo już jej życiu nic nie zagraża. Zostawili ją z tym martwym płodem do godz. 10.00 (wtorek).
- To jest skandal, że coś takiego może się stać w tym szpitalu – zauważa siostra pani Patrycji, Natalia Brachman.
"Dlaczego ona jeszcze z tym martwym płodem siedzi?"
- Udałam się do lekarza dyżurnego i pytam: czemu ona jeszcze z tym martwym płodem siedzi? A on stwierdził, że są komplikacje. Chodziło o to, że nie było zespołu do przeprowadzenia cesarskiego cięcia - relacjonuje teściowa pani Patrycji.
Zauważa, że bała się zostawić kobietę w szpitalu na noc. - Zgłosiłam się telefonicznie do rzecznika praw pacjenta, co w tej sprawie można zrobić. Poradziła nam, żeby wrócić do lekarza dyżurnego, i żeby skierowali ją do innego szpitala, gdzie taki zespół jest. Poszłam do lekarza, przekazałam, że proszę o przewiezienie do innego szpitala. Lekarz mi odpowiedział, że konsultował się z ordynatorem i nie ma takiej potrzeby, gdyż jej życiu nic nie zagraża, a jak chce, to się ma wypisać na własne żądanie. Mnie znowu to niepokoiło, więc zgłosiłam tę sprawę na policję – dodaje kobieta.
Jest dochodzenie
- Policja pod nadzorem prokuratury wszczęła dochodzenie. Przeprowadzone zostanie postępowanie w kierunku ustalenia wszelkich okoliczności tego zdarzenia. Postępowanie będzie prowadzone w kierunku przestępstwa z art. 160 par. 2, a więc tak zwanego błędu w sztuce lekarskiej powodującego narażenie życia i zdrowia pacjentki i dziecka - informuje Jacek Sławik z Prokuratury Rejonowej w Rybniku.
Przestępstwo to zagrożone jest karą 5 lat więzienia. - Postępowanie ma przynieść odpowiedź na pytania dotyczące samego przebiegu zdarzenia, okoliczności przyjęcia do szpitala, zastosowanych procedur medycznych, czasu ich zastosowania oraz prawidłowości wykonania. Będzie również sprawdzany okres przebiegu ciąży oraz wszelkie okoliczności mogące mieć związek z tym zdarzeniem, a takie, które pojawią się w toku postępowania - podkreśla.
Pani Patrycja wciąż przebywa w szpitalu. Jak mówi jej teściowa, jest w złym stanie psychicznym. - Od nikogo w szpitalu nie usłyszały słowa przepraszam - mówi.
Szpital: takie są procedury
Szpital nie chciał komentować sprawy pani Patrycji. Zasłaniał się procedurami. Dopiero w środę zwołał krótką konferencję prasową.
Jeśli chcielibyście nas zainteresować tematem związanym z Waszym regionem, pokazać go w niekonwencjonalny sposób - czekamy na Wasze sygnały/materiały. Piszcie na Kontakt24@tvn.pl.
Autor: NS/i/zp / Źródło: TVN 24 Katowice
Źródło zdjęcia głównego: TVN 24 Katowice | Maciej Skóra