Mężczyzna zostawił w samochodzie trzyletniego syna i wyszedł na chwilę do sklepu. Wtedy auto stanęło w płomieniach. - Doszło do rozszczelnienia przewodu paliwowego w okolicy katalizatora - ustalił wstępnie biegły do spraw pożarnictwa. Ojciec natychmiast rzucił się w ogień i ocalił dziecko. Ale chłopiec jest w ciężkim stanie.
Mieszkańcy ulicy Kadetów w Rybniku opowiadali nam, że słyszeli wybuch, jakby od butli gazowej, a potem zobaczyli ogień i ogromny dym, unoszący się z samochodu przed ich blokiem.
Dziś wiadomo, że mógł to być odgłos nagłego zapalenia oparów benzyny. - Według wstępnych ustaleń biegłego do spraw pożarnictwa, przyczyną pożaru było rozszczelnienie przewodu paliwowego. Źródło ognia było w okolicy katalizatora - mówi Dariusz Jaroszewski, rzecznik policji w Rybniku.
Ustalono ponad wszelką wątpliwość, że silnik w momencie wybuchu był wyłączony. Jak dodaje Jaroszewski, do zapalenia paliwa wystarczy rozgrzany układ wydechowy.
W pożarze ucierpieli trzyletni chłopiec i jego 41-letni ojciec.
Wysiadł na chwilę, natychmiast rzucił się w ogień
Z dotychczasowych ustaleń policji można odtworzyć taki przebieg zdarzeń.
W piątek około godziny 19 41-latek zaparkował auto na ulicy Kadetów i wyszedł do sklepu. Zostawił w aucie trzyletniego syna, bo, jak wyjaśniał policji, wysiadał tylko na chwilę.
Wtedy honda stanęła w płomieniach. Ojciec natychmiast rzucił się w ogień dziecku na ratunek. Wyciągnął go, a kobiety z pobliskiego sklepu polewały chłopca wodą. Świadkowie opowiadali, że dziecko było przytomne, płakało.
Helikopter zabrał trzylatka do Górnośląskiego Centrum Zdrowia Dziecka. - Stan chłopca wciąż jest bardzo ciężki, nie poprawił się od przyjęcia do szpitala - informuje dzisiaj Wojciech Gomułka, rzecznik GCZD.
Chłopiec ma poparzone 50 procent ciała, jest w śpiączce farmakologicznej, ma podtrzymywane funkcje życiowe.
- Leczenie będzie długotrwałe - mówił nam w piątek Ludwik Stołtny, kierownik oddziału anestezjologii i intensywnej terapii GCZD.
Donosić wodę, odsunąć od pożaru dzieci
- Nigdy nie powinniśmy zostawiać dziecka samego w aucie, ale ojciec tego chłopca wykazał się szczególną odwagą. Gdyby nie jego szybka reakcja, mogłoby dojść do tragedii. Uratował swojego syna - podkreśla Dawid Jaroszewski.
Mężczyzna ma poparzone dłonie.
Jaroszewski radzi, jak możemy pomóc w takich sytuacjach. - Nikt nie oczekuje od postronnych świadków rzucania się w ogień. Ale mogą donosić wodę, polewać poparzonych i odsunąć dzieci od pożaru. Tam istniało zagrożenie, że sąsiednie samochody zajmą się ogniem i zaczną wybuchać, mogło być więcej ofiar - mówi policjant.
Na szczęście nadpalony został tylko sąsiadujący z hondą motocykl.
Autor: mag//ec / Źródło: TVN 24 Katowice
Źródło zdjęcia głównego: śląska policja