Mam momenty zwątpienia. Po choinkę mi to było? Wychodzę wtedy do osobnego pomieszczenia pokrzyczeć. Albo piszę listy i wrzucam do kominka – opowiada pani Róża, która z mężem prowadzi rodzinny dom dziecka dla dzieci z niepełnosprawnościami. - I przychodzi dziecko, i mówi: mamusiu, kocham cię. Ja też cię kocham, mówię i to daje siłę. Rozpiera nas duma, jak widzimy, jak te dzieci sobie radzą, że uchroniliśmy je przed niepewnym losem.
Miejski Ośrodek Pomocy Społecznej w Sosnowcu rozpoczął kampanię społeczną - poszukuje kandydatów na rodziny zastępcze. Czas goni wszystkie powiaty w Polsce. Od nowego roku zaczyna obowiązywać kolejna restrykcja ustawy o wspieraniu rodziny i systemie pieczy zastępczej. Dotyczy placówek opiekuńczo-wychowawczych, czyli domów dziecka. Najpierw nie można tam było umieszczać dzieci poniżej 10 roku życia. Potem w jednej placówce nie mogło być więcej niż 30 dzieci. Od 1 stycznia powinno ich być najwyżej 14.
Sosnowiec dawno poradził sobie z limitem dzieci. Ale w tym celu utworzył aż 11 małych placówek i nie przestrzega granicy wieku. W sosnowieckich placówkach jest 15 dzieci poniżej 10 roku życia. Trafiły tam w imię innej ważnej zasady – nie rozdzielania rodzeństw. 5 grudnia w jednej z placówek zamieszkała trójka braci i sióstr w wieku 4, 7 i 8 lat, odebranych pijanym rodzicom przez policję. Najmłodsze z rodzeństwa, roczne, trafiło do rodzinnego pogotowia opiekuńczego. Sosnowiec ma tylko jedną rodzinę zastępczą tego typu, która przyjmuje dzieci z interwencji.
Sytuacja nie wygląda dobrze, mimo że miasto proponuje rodzinom więcej, niż nakazuje ustawa.
Dlatego Róża i Andrzej Chrzęstek pięć lat temu podpisali umowę na prowadzenie rodzinnego domu dziecka z Sosnowcem, chociaż mieszkają w Kochanowicach w powiecie lublinieckim. Od organizatora pieczy zastępczej w Lublińcu słyszeli, że nie ma na to pieniędzy.
Michał ciągle siedział na kolanach
Chrzęstkowie od 15 lat przyjmują do swojego domu dzieci z niepełnosprawnościami. Oboje są z zawodu pielęgniarzami. Pani Róża jest także pedagogiem.
- Po studiach pracowałam w domu pomocy społecznej. Bardzo mnie to bolało, dlaczego ci ludzie tam tkwili, dlaczego muszą wegetować, zamiast korzystać z pełni życia. We wczesnym dzieciństwie zabrano im możliwości rozwoju. Dlaczego nie dać im szansy? – opowiada.
Założyli z mężem zwykłą rodzinę zastępczą. Pierwszy przyszedł do nich Michał. Miał osiem lat i zespół Downa. Uważali, że wykształcenie i doświadczenie pomoże im zaopiekować się takim dzieckiem.
Pomogli ich rodzeni synowie. Błażej miał wtedy cztery lata, Piotr - sześć.
- Michał starał się im dorównać. Przyszedł do nas w pampersach i w pół roku nauczył się załatwiać w ubikacji. Jadł tylko łyżką, zaczął jeść nożem i widelcem. Mógł sobie, tak jak oni, robić sam kanapki, herbatkę. Bardzo go cieszyła ta samodzielność. Zaczął mówić pełnymi zdaniami. Synowie widzieli rzeczy, których my nie potrafiliśmy zaobserwować. Przychodzą i mówią: mama, Misiek chciałby cukierka, ale wstydzi się powiedzieć. Ciągle nam coś podpowiadali – mówi pani Róża.
Michał ciągle siedział jej na kolanach. Błażej przyszedł kiedyś do pani Róży i powiedział: Ty nas już nie kochasz.
- Wzięłam go na bok i mówię: ty masz mamę, tatę, babcię, dziadka, wujków, ciocie, wszyscy bardzo was kochamy i przytulamy, a Michał w domu dziecka nie miał nikogo, bo pani nie ma czasu przytulić każde dziecko. On się musi teraz najeść miłości. Jak już będzie nasycony, to będzie potrzebował doładować te baterie tylko od czasu do czasu - opowiada.
Listy wrzucane do kominka
Po półtora roku uczenia się od Michała, czego można wymagać od takiego dziecka, gdy przekonali się, że najlepsi specjaliści nie wypracują tego, co zdziała czułość i poczucie bezpieczeństwa, kiedy zapomnieli już, że Michał ma niepełnosprawność, wzięli do siebie trzyletnią Kingę z tej samej placówki, też z zespołem Downa. Potem Pawła, kolegę Michała ze szkoły specjalnej, który miał 14 lat i jego 10-letniego brata Irka. - Były próby adoptowania chłopców, ale niepełnoprawność intelektualna Pawła dyskwalifikowała ich – mówi pani Róża. – Nam Michał dał wskazówkę, że może to jest nasza droga: zajmować się dziećmi, których nikt nie chce.
W domu Chrzęstków jest dzisiaj dziewiątka dzieci, z czego pięcioro ma orzeczenie o niepełnosprawności. 15-letnia Kinga i czteroletnia Julia cierpią na przepuklinę oponowo-rdzeniową, co wiąże się z wodogłowiem i porażeniem kończyn. Dziewczynki poruszają się na wózkach i są cewnikowane. To wielu rodziców przeraża. – Trzeba to umieć robić, my z mężem wyuczyliśmy się w szkole – mówi pani Róża.
Każde dziecko, bez względu na swoje ograniczenia, musi po sobie sprzątać. Każde ma tygodniowy dyżur. Musi wtedy pilnować porządku, wstawać pół godziny wcześniej i przygotować dla wszystkich śniadanie. – A jak zapomni poprzedniego dnia kupić chleb, musi wstać jeszcze wcześniej, żeby lecieć do sklepu. Musi sobie sam organizować czas, jeśli chce spać dłużej. Uczą się samodyscypliny, planowania, wydawania pieniędzy, gotowania – wyjaśnia pani Róża.
Lubi, jak wszystko jest poukładane i ma momenty zwątpienia. – Po choinkę mi to było? Wychodzę wtedy na podwórze odetchnąć albo idę pokrzyczeć do osobnego pomieszczenia. Albo piszę listy i wrzucam do kominka. I przychodzi dziecko mówi "kocham cię, mamusiu". Ja też cię kocham, mówię i to daje siłę.
Mieszkanie na start i większe pieniądze
Sosnowiec ma 225 rodzin zastępczych, w których przebywa 347 dzieci. Aż 198 jest w rodzinach spokrewnionych, czyli najczęściej u dziadków – rodziców ojców i matek, którzy sobie nie poradzili z opieką nad własnymi dziećmi. 55 dzieci przebywa w 45 zwykłych rodzinach zastępczych. 94 – w rodzinach zawodowych.
Zawodowe różnią się od niezawodowych tym, że jeden z rodziców podpisuje z miastem umowę zlecenie i dostaje pensję. Pozostałe dostają miesięcznie tylko 1000 złotych na każde dziecko i 500 zł programu 500 plus.
W mieście jest także pięć rodzinnych domów dziecka.
- Kandydat na prowadzenie takiego domu dostanie duże, wyremontowane mieszkanie komunalne – mówi Sylwia Łukaszewicz, koordynatorka pieczy z MOPS w Sosnowcu. Rocznie w tym celu miasto planuje przekazywać jeden taki lokal.
Sosnowiec deklaruje, że chce zatrudniać rodziców. – Chcielibyśmy mieć więcej rodzin zawodowych. Jeśli rodzina będzie miała pozytywną opinię koordynatora pieczy, jeśli tylko będzie chciała, już po dwóch latach może się w taką przekształcić – podkreśla Łukaszewicz.
Rodzic zastępczy, który podpisze z miastem umowę zlecenie na prowadzenie rodziny zawodowej, dostawać będzie 2700 złotych brutto miesięcznie. Ustawa wskazuje, że musi to być najmniej dwa tysiące. Górnego limitu nie ma i powiaty rzadko dają więcej (na podstawie ustaleń Koalicji na rzecz Rodzinnej Opieki Zastępczej).
Rodzic prowadzący rodzinny dom dziecka dostaje w Sosnowcu 3 688 złotych brutto, a prowadzący pogotowie opiekuńcze – 4033.
Jeśli w rodzinie jest trójka lub więcej dzieci, miasto jest gotowe zatrudnić osobę do pomocy na maksymalnie 140 godzin miesięcznie, na przykład drugiego rodzica albo pełnoletnie rodzeństwo. Płaci 17 złotych za godzinę. Dofinansowuje remonty, rehabilitację, zakup sprzętu i wypoczynek raz w roku.
Dom, oszczędność i chwila dla siebie
Chrzęstkowie nie oglądali się na mieszkanie, tworząc rodzinę zastępczą. Mieszkają na wsi, mają dom, kury, własne mięso i jajka, warzywa ze swojego ogrodu, robią przetwory. Jak mówi pani Róża, są oszczędni i niewiele im trzeba.
- Myślę, że ludzie boją się być na świeczniku, boją się, że będą wiecznie oceniani czy dobrze prowadzą rodzinę zastępczą. I że przy tylu dzieciach nie będą mogli realizować swoich pasji. My z mężem znajdujemy czas, żeby wyjść do kina, na basen czy pograć w badmintona. Dzieci, jak widzą, że mama czyta książkę, to wiedzą, że to jest ta chwila dla mnie, że tego potrzebuję. Żeby się komuś poświęcać, trzeba się czasem zresetować. Koordynatorzy mają obowiązek pisać o nas opinie do sądu, ale ja do mojego mogę zadzwonić o każdej porze i wyżalić się. Gadamy nie tylko o dzieciach.
Irek, ten który przyszedł do Chrzęstków ze starszym bratem Pawłem, założył już swoją rodzinę. Ma córkę, a rodzony Piotr - syna. Mówią o nich nasze wnuki, dla obu czują się dziadkami. Paweł, brat Irka, też mieszka sam.
A Michał wciąż u Chrzęstków, chociaż skończył już 25 lat. W tym wieku zgodnie z ustawą o wspieraniu rodziny i systemie pieczy zastępczej nie może być już w rodzinnym domu dziecka. Ma rentę socjalną i dodatek pielęgnacyjny, ale Chrzęstkowie nie dostają na niego pieniędzy. – Decydując się, że idzie do nas, wiedzieliśmy, ze zostanie u nas na zawsze. Misiu jest członkiem naszej rodziny, nie pozwolilibyśmy, żeby poszedł do domu pomocy. On nas nauczył cierpliwości.
Podobnie będzie z Kingą, dzisiaj 19-letnią.
- Jesteśmy wielką, wielopokoleniową rodziną. Rozpiera nas duma, jak widzimy, jak te dzieci sobie radzą, że potrafiliśmy przekazać im dobre wzorce i uchroniliśmy przed niepewnym losem. To praca 24 godziny na dobę. Ale jeśli ktoś lubi pracować z dziećmi, to będzie wyłącznie przyjemność.
Źródło: TVN 24 Katowice
Źródło zdjęcia głównego: archiwum rodzinne