Prokuratura sprawdza, czy w krematorium w Bytomiu bezczeszczono zwłoki. To, że tysiące rodzin mogły pochować prochy innych osób niż swoich bliskich, ustalili dziennikarze "Superwizjera" TVN. Córka właściciela zakładu odpiera jednak te zarzuty i twierdzi, że cała sprawa jest zemstą byłych pracowników i byłej żony jej ojca.
- Dla nas to rozgrzebywanie ran. To jest odebranie nadziei, że te świeczki, które palimy na grobach zmarłych, to świeczki dla tych ludzi. Dzisiaj tej nadziei już nie mamy. Chciałabym, żeby właściciel popatrzył mi w oczy i powiedział: tak, tam w grobie leży pani dziadek - mówi Katarzyna Jaksik-Lądwik, która dwa lata temu pochowała dziadka, a siedem lat temu babcię. Oboje byli kremowani w zakładzie w Bytomiu.
"Chowali wszystko po kątach, po lodówkach"
Pierwszych dowodów reporterowi "Superwizjera" TVN dostarczyli byli pracownicy krematorium oraz współpracownicy właściciela zakładu. Z ich szokujących relacji wynika, że w krematorium ciała zmarłych wiele dni oczekiwały na kremację, a zakłady pogrzebowe dawno już odebrały urny z prochami. Żałobnicy zauważają, że do dziś pamiętają przeciekające trumny, w których były rozkładające się zwłoki.
- Przyjeżdżały zakłady pogrzebowe, które przywoziły po kilka trumien. W lecie był straszny smród, muchy latały. W dodatku od samych pieców leciało ciepło. Wszystko się rozkładało, było ciężko tego nie zauważyć. Ten smród się roznosił po całym zakładzie. Po czasie zauważyłem, że chowali to wszystko po kątach, po lodówkach, w wentylatorowniach. Dopiero w nocy, w wolnej chwili, to wszystko dopalali. A samochody wjeżdżały i wyjeżdżały na bieżąco - mówi były pracownik zakładu.
Zauważa, że nieprawidłowości były tam "cały czas". - Tylko trzeba było mieć na to sposób, tłumić to wszystko w sobie i nie zwracać na to uwagi. Jak się tam chciało pracować, trzeba to było tolerować - dodaje.
Właściciel patrzył tylko na zysk?
Żałobnicy zwracają uwagę, że właściciel krematorium miał przyjmować zlecenia, mimo że wiedział o braku możliwości kremacji. W ten sposób ciała nie były spopielone u konkurencji.
- Liczą się dla niego tylko pieniądze, a nie pracownik. Dopóki z danego człowieka płyną pieniądze, jest wszystko w porządku - mówi o właścicielu krematorium Kazimierz Skocz, który przez 17 lat pracował u niego jako kierowca żałobnika.
- Na początku były dobre warunki, ale później coraz bardziej szefowi "odwalało" na punkcie pieniędzy. Szukał tańszych pracowników, znęcał się psychicznie. Doprowadzał do tego, że pracownicy sami się zwalniali albo on ich zwalniał - dodaje inny były pracownik.
Córka właściciela: to zemsta
- To jest zemsta, mistyfikacja. Chodzi o to, by zniszczyć firmę i jej reputację - twierdzi Bożena Walicka-Górczak, córka właściciela zakładu.
Wskazuje byłych pracowników i byłą żonę swojego ojca oraz jego pasierbicę jako tych, którzy stoją za tymi zarzutami.
To jest zemsta, mistyfikacja. Chodzi o to, by zniszczyć firmę i jej reputację. Bożena Walicka-Górczak, córka właściciela zakładu
Podkreśla, że bardzo współczuje rodzinom, które oddały do krematorium ciała bliskich i teraz zastanawiają się, czy na pewno pochowali swoich krewnych. - Będziemy dążyć do tego, żeby potwierdzić naszą reputację i uspokoić te rodziny - zapewnia.
Kobieta twierdzi też, że zdjęcia, które zrobili byli pracownicy zakładu, zostały spreparowane. Odnosi się do informacji o zimnych urnach, które miały być odbierane z zakładu. Od tego sygnału dziewięć lat temu zaczęła się cała sprawa.
- Cykl trwa 1,5 godziny. Nie da się wcześniej otworzyć pieca kremacyjnego, który bucha ogniem. Nie można wcześniej wyciągnąć stamtąd prochów. Każdy zakład przywozi ciało. Jest obecny przy załadunku do pieca. Później, z drugiej strony, odbiera swoją urnę, którą przywiózł i prochy, które powstały z tej kremacji - tłumaczy Bożena Walicka-Górczak.
Klientów zakładu te tłumaczenia jednak nie przekonują.
Córka właściciela zakładu odpiera zarzuty:
Sprawa w prokuraturze
Sprawą już raz zajmowała się prokuratura w Dąbrowie Górniczej, która półtora roku temu otrzymała doniesienie od jednego z byłych pracowników zakładu pogrzebowego. Wtedy jednak, po przesłuchaniu aktualnych pracowników zakładu i szefów zakładu, śledztwo zostało umorzone.
- Postępowanie jest zakończone, żadne czynności dowodowe nie zostały wykonane od czasu zakończenia tego postępowania i póki co nie mamy żadnych nowych dowodów lub nowych istotnych faktów, które dawałyby podstawy do podjęcia na nowo umorzonego postępowania - mówi prok. Arkadiusz Stachura z Prokuratury Rejonowej w Dąbrowie Górniczej.
Jednak po tym, jak kilka dni temu zeznania złożyły m.in. pasierbica i żona właściciela firmy, organy ścigania znów zajęły się tą sprawą. Tym razem śledztwo prowadzi prokuratura w Będzinie.
- Wczoraj w godzinach popołudniowych (do Prokuratury Okręgowej w Katowicach - red.) wpłynęły akta zakończonego postępowania, które prowadziła Prokuratura Rejonowa w Dąbrowie Górniczej. Akta te będą badane w trybie nadzoru - mówi prok. Agnieszka Wichary z Prokuratury Okręgowej w Katowicach.
Bulwersującą sprawą krematorium dziś również zajmie się "UWAGA" TVN.
Jeśli chcielibyście nas zainteresować tematem związanym z Waszym regionem, czekamy na Wasze sygnały/materiały. Piszcie na Kontakt24@tvn.pl.
Autor: NS / Źródło: TVN 24 Katowice, "Superwizjer" TVN
Źródło zdjęcia głównego: "Superwizjer" TVN