Nagle do remizy wpada kobieta z małym dzieckiem na rękach: - córka nie oddycha - krzyczy. - To była bardzo nietypowa akcja, bo nie było ani sekundy na przemyślenie, zebranie informacji, podział zadań - mówi jeden z ratujących dwulatkę strażaków. Akcja trwała 4,5 minuty i płaczącą dziewczynkę zabrała karetka. Dwa tygodnie później dwulatka biegała po remizie.
Typowa akcja strażacka wygląda tak: - Jest wezwanie telefoniczne, powiedzmy auta rozbite na drodze. Kilka sekund, wsiadamy do wozu, tam ubieramy hełm, pas. W międzyczasie dyżurny przekazuje dalsze informacje. Jeśli to wypadek z udziałem ciężarówki, to wiadomo, będzie ciężko. Jakoś się nastawiamy. Co przewoził? Środki chemiczne. Aha, to ty robisz to, ja to. Jest czas, żeby przemyśleć, podzielić się zadaniami, te kilka, kilkanaście minut dojazdu - opowiada Dariusz Mrówka, naczelnik wydziału operacyjno-szkoleniowego z Państwowej Straży Pożarnej w Gliwicach.
W tym przypadku, w Pyskowicach były nagłość i automatyzm. I dziecko. Mrówka: - Akcje z dziećmi są o wiele bardziej stresujące, niż z dorosłymi. W dodatku to nie było jakieś zwichnięcie nogi, tylko bezdech.
Czwarty strażak pobiegł na pogotowie
Kilka minut po południu, remiza PSP w Pyskowicach. Mężczyzna dzwoni domofonem: - Na chodniku leży dziecko, nie oddycha!
Strażacy otwierają bramę, mężczyzna jeszcze nie zdał relacji, co i gdzie się stało i do remizy wpada kobieta z małym dzieckiem na rękach. Krzyczy: - Córka upadła. Uderzyła głową o chodnik.
Dwuletnia dziewczynka jest wiotka i, jak szybko zorientują się strażacy, nieprzytomna.
Dowódca zmiany Mariusz Stanioch delikatnie układa małą na podłodze. Stabilizuje odcinek szyjny kręgosłupa, udrażnia drogi oddechowe i woła: - Radek!
Radosław Rusinowski jest równocześnie ratownikiem medycznym. Dziewczynka ma szczęście, że akurat ma zmianę. W ogóle - że strażacy nie pojechali na akcję, że nie ma pożaru.
- Byłem na piętrze. Natychmiast zbiegłem, przyklęknąłem przy dziewczynce. Nie wyczułem oddechu. Tętno bardzo słabe. Podjąłem wentylacje metodą usta - usta - opowiada Rusinowski.
Dziewczynka odzyskała płytki oddech, który potem jeszcze dwa razy straciła. Kolejny strażak pobiegł po sprzęt do ratowania. Czwarty - na pogotowie.
Zaczęła płakać, czyli uratowana
Strażacy wezwali telefonicznie karetkę, ale pogotowie mają za płotem, więc dla pewności postanowili zaalarmować lekarzy osobiście. Cała zmiana była zaangażowana w ratowanie, jak mówi Rusinowski.
Stanioch: - Dziewczynka zaczęła płakać. Odzyskała świadomość, gdy przekazywaliśmy ją pogotowiu.
Rusinowski: - Akcja trwała 4,5 minuty. Nam się zdawało jakby godzinę.
W szpitalu dwulatka była tylko dzień. - Wszystko u niej w porządku - mówią strażacy. Wiedzą, bo po dwóch tygodniach dwulatka odwiedziła ich z całą rodziną. Tym razem by zwiedzić remizę i podziękować.
- Na pogotowiu wszystkie karetki mogą wyjechać w teren. U nas zawsze przynajmniej jeden strażak jest, nawet jak jest akcja. Gasimy pożary, jeździmy na akcje chemiczne, wodne, podwodne, mamy wykwalifikowaną pomoc medyczną. Niesiemy pomoc w każdej sytuacji. Taka nasza służba - mówi Mrówka.
Jeśli chcielibyście nas zainteresować tematem związanym z Waszym regionem, pokazać go w niekonwencjonalny sposób - czekamy na Wasze sygnały/materiały. Piszcie na Kontakt24@tvn.pl
Autor: mag//ec / Źródło: TVN 24 Katowice
Źródło zdjęcia głównego: TVN 24 Katowice | Maciej Skóra