Prokuratura i policja badają okoliczności strzelaniny w szpitalu w Rudzie Śląskiej. Sprawdza je też szpitalny zespół ds. zdarzeń niepożądanych. Przedstawiciele placówki zapewniają co prawda, że wszystko odbyło się zgodnie z procedurami, ale personel przekonuje, że to tylko puste słowa. - Procedur nie ma, ochrony nie ma, a do szpitala może wejść każdy - twierdzi pracownica, która zgodziła się porozmawiać z reporterem TVN24.
- Nie mamy ochrony, po którą moglibyśmy w razie czego zadzwonić. Niektóre oddziały nie są nawet zamykane. To jest po prostu tragedia. Z każdej strony szpitala każdy może na jego teren wejść niezauważony. Może nawet przenocować w podziemiach albo na oddziałach na jakiejś pustej sali. Kiedy jesteśmy zajęci przy pacjentach, nie jesteśmy w stanie nikogo przypilnować. Nawet nie wiemy, kto się kręci po oddziale – opowiada kobieta, która wolała zachować anonimowość.
"Wyglądał jak szalony"
Pracownica, z którą rozmawiał reporter TVN24, wczoraj wieczorem nie miała dyżuru. O strzelaninie dowiedziała się od koleżanek z pracy. - Najpierw była agresja słowna, później pacjent zaczął się zabierać do bijatyki. Zaczął biegać, wyglądał jak szalony. W końcu okazało się, że ma noże – relacjonuje.
Jak mówi, zanim wezwano policję, 56-latka próbowali obezwładnić lekarze. Dopiero, kiedy nie potrafili sobie z nim poradzić, zapadła decyzja o konieczności interwencji policji. – To jest ostateczność, bo to wychodzi, wtedy poza oddział i szpital. Jest większe prawdopodobieństwo, że więcej osób się o tym dowie. Nie można, wtedy zatuszować takiej sprawy – dodaje kobieta.
Są procedury czy ich nie ma?
Władze szpitala informowały dzisiaj dziennikarzy, że kiedy 56-latek zaczął być agresywny, wprowadzone zostały "procedury odpowiednie do jego postępowania". Jednak zdaniem kobiety, która pracuje w tej placówce, postępowanie w tego typu sytuacjach nie jest jasno określone.
– Nie wiem jakie są procedury, nie wiem skąd pan doktor wziął te procedury. Nikt z nas o tym nie słyszał. Niczego nie czytałyśmy, na żadnym szkoleniu nie byłyśmy. Nikt niczego nie podpisywał. Być może lekarze wiedzą o jakichś procedurach, my o tym nie wiemy – podkreśla.
"Nie mamy się możliwości obrony"
Kobieta zaznacza, że przypadek pacjenta, który zachowywał się agresywnie, nie jest wyjątkowy. - Zdarzają się pacjenci z chorobami psychicznymi, którzy po zabiegach operacyjnych są w amoku. Zdarza się, że próbują wyskakiwać przez okna. Są agresywni, mają jakieś zwidy. Zaczynają do nas podchodzić z jakimiś ostrymi nożami i widelcami. Niestety, nie mamy możliwości obrony, bo nie mamy się czym obronić. My nie dysponujemy żadnymi środkami, jedynie telefonem. Możemy zadzwonić po lekarza, który też nie zawsze może albo nawet i nie chce zejść do agresywnego pacjenta – mówi.
Zauważa, że personel jest często zdany tylko na siebie. - Rozmawiamy z pacjentami, ale niestety nie zawsze rozmowa cokolwiek wnosi. W ostateczności lekarz, jeżeli znajdzie czas, schodzi do nas, pomaga nam, próbujemy obezwładniać pacjentów i dzwonić po policję. Ale, zanim policja do agresywnego pacjenta przyjedzie, może się zdarzyć różnie. W tym akurat przypadku policja zdążyła, ale nie wiemy jak będzie następnym razem – dodaje i podkreśla, że już nie raz personel starał się o to, by w szpitalu była ochrona. - Kilkakrotnie z różnymi dyrekcjami, z różnymi prezesami, którzy przewinęli się przez ostatnie lata były takie rozmowy na zebraniach z personelem, ale na rozmowach się wszystko skończyło – wspomina.
Na pytanie reportera TVN24 jak szpital tłumaczy brak ochrony, odpowiada krótko: "brak pieniędzy".
Zamiast ochrony, kurs samoobrony
Kobieta wspomina, że jakiś czas temu pielęgniarki pracujące na izbie przyjęć, zostały wysłane na kurs samoobrony. – Pewnie pan prezes chciał dobrze, chciał zaoszczędzić. Zamiast wydać pieniądze na ochronę, wydał je na kurs samoobrony. Miejmy nadzieję, że to coś da. Chociaż wszyscy w to wątpimy – mówi pracownica.
Jej zdaniem, mimo tragedii, w placówce niewiele się zmieni. - Wydaje mi się, że nikogo z dyrekcji, to niczego nie nauczy. Wprost przeciwnie. Wydaje mi się, że ta sprawa zostanie po jakimś czasie zamieciona pod dywan – dodaje.
Jeśli chcielibyście nas zainteresować tematem związanym z Waszym regionem, pokazać go w niekonwencjonalny sposób - czekamy na Wasze sygnały/materiały. Piszcie na Kontakt24@tvn.pl.
Autor: NS/kv/kwoj / Źródło: TVN 24 Katowice
Źródło zdjęcia głównego: TVN 24 Katowice