Mieli po 3 promile. Rodzice oskarżeni o śmierć dwójki dzieci w pożarze domu

Dom w Rajczy spłonął doszczętnie, video archiwalne
Dom w Rajczy spłonął doszczętnie, video archiwalne
Źródło: TVN 24 Katowice

Pijani spali z trójką małych dzieci, kiedy w płomieniach stanął ich drewniany dom. Ojciec zdążył wynieść najstarszego, czteroletniego syna i matkę dzieci. 2-letni Patryk i 11-miesięczny Krystian zatruli się czadem. Rodzice zostali oskarżeni o nieumyślne spowodowanie śmierci synów. Grozi im do 5 lat więzienia.

Prokuratura w Żywcu skierowała do sądu akt oskarżenia wobec rodziców, których synowie zginęli w pożarze domu w Rajczy na Żywiecczyźnie.

Jak mówi Agnieszka Michulec, prokurator rejonowa w Żywcu, oskarżeni 22-letnia Karolina K. i 30-letni Damian M., podczas opieki nad trójką swoich małych dzieci, byli pijani.

Prokuratura dopiero we wtorek ujawniła, ile promili mieli rodzice.

Wysokość stężenia alkoholu we krwi każdego z nich ustalili biegli na podstawie tzw. badania retrospektywnego, dlatego że kobiety i mężczyzny nie przebadano tuż po zdarzeniu. Ojciec najpierw był hospitalizowany z powodu poparzeń dróg oddechowych.

- Badania uwzględniły m. in. upływ czasu, wagę osób, to co jadły tego dnia - wyjaśnia Michulec.

Wyniki badań:

- tragicznej nocy o godz. 23.30 Karolina K. miała od 2,38 od 3, 27 promili alkoholu we krwi, a o godz. 00.30 - od 2.31 do 2,99 promili.

- w tym samych przedziałach czasowych Damian M. miał od 1,93 do 2,91 promili alkoholu we krwi oraz od 1,86 do 2,63 promili.

Rodzice usłyszeli zarzuty narażenia 4-letniego Oskara, 2-letniego Patryka i 11-miesięcznego Krystiana na bezpośrednie niebezpieczeństwo utraty życia w trakcie pożaru budynku, a następne pozostawiając dzieci w budynku, który został objęty pożarem, nieumyślnie spowodowali śmierć Patryka i Krystiana. Chłopcy zatruli się dymami pożarowymi (w tym tlenkiem węgla i cyjanowodorem) oraz zostali poparzeni.

Michulec: - Każdemu z rodziców grozi od 3 miesięcy do 5 lat pozbawienia wolności.

Wrócili po dzieci, ale ogień nie pozwolił wejść

Do tragicznego pożaru doszło w nocy z 1 na 2 lipca 2016 roku w Rajczy po Żywcem. Jak opowiadał tvn24.pl pan Damian, cała rodzina spała w drewnianym domu. Gdy ojciec zorientował się, że się pali, wyniósł z domu matkę dzieci i Oskara.

Potem wszyscy mieli pobiec do domu dziadków w sąsiedztwie, by wezwać straż pożarną. Wrócili do swojego domu po najmłodsze dzieci, ale ogień osiągnął już takie rozmiary, że nie dali rady wejść po synów.

- Słyszałam tylko, jak Damian krzyczał: ratunku, ludzie, ratujcie! A Oskar płakał wniebogłosy. Z domu wszędzie buchał ogień. Chcieliśmy wbiec po wnuki, ale gdy tylko otworzyliśmy drzwi, to tak buchnęło ogniem, że nie można było kroku zrobić, człowiek by się spalił - opowiadała dziennikarzom prababcia chłopców.

Pradziadek: - Tam wewnątrz było wszystko w drzewie. Na dole salon, a w nim słupy drewniane, porządne, lakierowane. I meble stare, antyki. Jak się chwyciło, to wszystko płonęło.

Pan Damian w rozmowie z nami przyznał, że pił tego dnia piwo.

- Nie sądźmy, a nie będziemy sądzeni - mówił tvn24.pl Kazimierz Fujak, wójt Rajczy, apelując o wsparcie dla pogorzelców. - Niech każdy we własnym sumieniu rozważy, czy pomagać. Ale nie oceniajmy, póki wszystkiego nie wyjaśniono. To są na razie tylko przypuszczenia. I nie wiadomo, jakbyśmy się na ich miejscu wtedy zachowali. Tak czy inaczej tych ludzi dotknęła ogromna tragedia.

- Ewolucyjnie jesteśmy tak zaprogramowani, by chronić potomstwo. Zwłaszcza matka jest tak zbudowana przez naturę, że często poza dzieckiem nic dla niej nie istnieje. Szczególnie w sytuacji zagrożenia. Ale instynkt przerwania przezwycięża czasem instynkt chronienia dzieci - mówiła tvn24.pl psycholożka.

Ojciec chłopców, którzy zginęli w pożarze: próbowałem je ratować

Ojciec chłopców, którzy zginęli w pożarze: próbowałem je ratować

Autor: mag//ec / Źródło: TVN 24 Katowice

Czytaj także: