Mają 11 krów i 49 kóz. Były w oborze, gdy zapaliła się, prawdopodobnie od słomy na poddaszu. Gospodarzowi przybiegł pomóc sąsiad. Udało im się uratować wszystkie zwierzęta. Ale na sąsiada runęła brama, mężczyzna trafił do szpitala z poparzeniami i złamaną ręką.
W środę przed południem w Lublińcu wybuchł pożar dwukondygnacyjnego budynku gospodarczego.
- Wyskoczył ogień, nie wiadomo skąd. Prawdopodobnie od słomy, która była zmagazynowana na poddaszu obory - mówi pan Marian, właściciel gospodarstwa. W porę zauważył, co się dzieje, za chwilę miał wyjeżdżać z żoną.
W środku było 11 krów i 49 kóz.
- Kto mógł, to dzwonił, czy nie przyjść pomóc, kto umiał - mówi gospodarz.
Gdy strażacy przyjechali na miejsce, spalony dach runął, a pomieszczenia na parterze były zadymione.
- Przed naszym przyjazdem właściciel z sąsiadem postanowili ewakuować zwierzęta. Pomoc sąsiedzka spowodowała, że większość zwierząt została wyprowadzona na zewnątrz, ale osoba, która pomagała właścicielowi, została poparzona i uległa wypadkowi - mówi Artur Szymanek z komendy powiatowej Państwowej Straży Pożarnej w Lublińcu.
Pan Marian: - Paliła się ściana i kolega dostał bramą w plecy. Przewracając się, złamał lewą rękę.
Wykazał się dużą odwagą
Około południa poszkodowany sąsiad pana Mariana został przetransportowany Lotniczym Pogotowiem Ratunkowym do szpitala. - Otrzymaliśmy informację, że jest to pacjent z pożaru z możliwym złamaniem otwartym i oparzeniami drugiego stopnia. Został u nas wstępnie zoperowany i zdiagnozowany, unieruchomiliśmy złamanie. Przygotowujemy się, żeby przekazać go do centrum leczenia oparzeń w Siemianowicach Śląskich - mówi Jolanta Majer, kierownik SOR w szpitalu im. NMP w Częstochowie.
Jak dodaje Katarzyna Jeńczak, lekarka oddziału ratunkowego, pacjent czuje się już bardzo dobrze. - Myślę, że pan jest w szoku. Opowiadał nam, że doszło do pożaru budynku gospodarczego u sąsiada obok i bezinteresownie ruszył na pomoc zwierzętom, które tam przebywały. Wykazał się dużą odwagą. W trakcie wyprowadzania zwierząt z płonącego budynku część dachu zawaliła się i pacjent doznał urazu, najprawdopodobniej drewnianą belką w okolice głowy i kończyny górnej, dlatego doszło do otwartego złamania przedramienia - dodaje lekarka.
Dzięki pomocy sąsiadów żadne zwierzę pana Mariana nie ucierpiało, co potwierdził na miejscu lekarz weterynarii. Gospodarz sam przyznaje, że gdyby nie sąsiedzi, zwierząt nie udałoby się uratować. Pomagali mu jeszcze następnego dnia przy sprzątaniu.
- Nawet jedna kura nie zginęła - podkreśla.
Źródło: TVN 24 Katowice
Źródło zdjęcia głównego: TVN24