Według prokuratury, 32-letni Łukasz T. prowadził autobus, będąc pod wpływem środka działającego podobnie jak alkohol i celowo wjechał w ludzi. 19-letnia Barbara zmarła na miejscu. Przed tragedią na jezdni była bójka. Kierowca wyjaśniał w prokuraturze, że bał się bijących się osób i próbował odjechać. W poniedziałek ruszył proces.
W poniedziałek przed Sądem Okręgowym w Katowicach ruszył proces 32-letniego kierowcy autobusu, który w lipcu ubiegłego roku w centrum Katowic przejechał 19-letnią Barbarę S. Odpowiada za jej zabójstwo, a także usiłowanie zabójstwa trzech innych osób.
Według prokuratury, kierowca celowo wjechał w ludzi, a autobus prowadził będąc pod wpływem tramadolu, który działa podobnie jak alkohol. Mężczyzna w prokuraturze nie przyznał się do winy. Jak tłumaczył, obawiał się agresywnego zachowania osób przebywających na jezdni i próbował odjechać.
Obrona domagała się wyłączenia jawności procesu, jednak pozostałe strony wyraziły sprzeciw.
Akt oskarżenia
Według odczytanego w sądzie aktu oskarżenia, 31 lipca 2021 roku o godzinie 5.45 na ulicy Mickiewicza w Katowicach na wysokości przystanku Łukasz T. najechał najpierw na kobietę, która stała na jezdni tyłem do nadjeżdżającego autobusu. Kobieta przewróciła się, ale została odciągnięta z jezdni przez dwóch mężczyzn i nic poważnego jej się nie stało.
Kilka sekund później T. najechał na kolejne trzy osoby - dwóch mężczyzn i drugą kobietę. - Gwałtownie ruszył w ich kierunku, najechał na stojącą na jezdni, zwróconą tyłem do czoła autobusu Barbarę S., powodując jej upadek, a następnie kontynuując jazdę najechał na nią - czytał prokurator Rafał Nagrodzki.
Dalej wymienił obrażenia, jakich doznała 19-latka. Wynika z nich, że kobieta została zmiażdżona przez autobus.
Mężczyznom nic się nie stało. Prokurator podkreślał, że Łukasz T. chciał "pozbawić życia więcej niż jedną osobę".
Oskarżony kierowca: żałuję, że sprawy przybrały taki tor, a nie inny
Oskarżony przepraszał w poniedziałek obecnego w sądzie ojca Barbary S. Przekonywał, że gdyby wiedział, że 19-latka znalazła się pod kołami autobusu, na pewno by się zatrzymał. - Żałuję, że sprawy przybrały taki tor, a nie inny - oświadczył T. i dodał, że gdyby mógł, cofnąłby czas i przywrócił życie 19-latce.
Zaznaczył, że chciałby chociaż finansowo zadośćuczynić dwójce dzieci osieroconych przez Barbarę. - Żałuję strasznie - podkreślił.
Najbardziej wystraszył się otwarcia drzwi przez kogoś z ulicy
Łukasz T. opowiadał w sądzie, jakie życie wiódł przed wypadkiem. Kupił mieszkanie na kredyt, używał samochodu wspólnie z matką. Kształcił się na grafika programistę, chciał otworzyć firmę. Biegał, jeździł na rowerze, chodził po górach. Dwa razy ciężko przeżył rozstanie z kobietą. Brał tabletki na rzucenie palenia. Celowo - jak twierdził - wybrał lek bez przeciwskazań do prowadzenia pojazdów.
W Przedsiębiorstwie Komunikacji Miejskiej w Katowicach pracował siedem lat. Feralnego dnia prowadził autobus linii 910. Rozpoczął pracę o 3.30.
Przystanek na Mickiewicza, gdzie potrącił Barbarę S., znajduje się w centrum Katowic za zakrętem. Kierowca przyznał, że mógł się zatrzymać wcześniej, zaraz za zakrętem, ale podjechał do bijącej się na jezdni grupy. Nie potrafił wyjaśnić dlaczego. - To był mój kierunek jazdy - mówił.
Opowiadał, że najbardziej wystraszyło go otwarcie drzwi przez kogoś z ulicy. Wymagało to siły, bo drzwi były pneumatyczne. Otwarcie drzwi automatycznie uruchomiło hamulec i autobus stanął.
- Jeżeli on miał na tyle siły, żeby jednym kopnięciem otworzyć te drzwi, co nie jest łatwe, to wystraszyłem się, że jak wejdzie do autobusu i ta grupka osób, to ja sobie nie dam rady. Tego się wystraszyłem, że mogą mi coś zrobić. Miałem pięciu albo sześciu pasażerów w autobusie. Byłem odpowiedzialny za ich bezpieczeństwo - mówił Łukasz T.
Opowiadał, że wpadł w panikę. Twierdzi, że był atakowany z obu stron, naciskał klakson, obracał się na lewo i prawo i "autobus nagle ruszył do przodu". Sędzia dopytał go, czy ruszył sam. T. odpowiedział, że nie pamięta.
- Byłem zdezorientowany. Obróciłem się w kierunku jazdy i nikogo nie widziałem przed autobusem. Ucieszyłem się, że tłum się rozbiegł - opowiadał.
Postanowił obsłużyć przystanek na Mickiewicza. Zatrzymał się. Ale nie otworzył drzwi. - Bo jak zerknąłem w drugie lusterko, to widziałem że tłum dalej napiera. Bałem się, że wejdą do autobusu i zrobią krzywdę mi i pasażerom - relacjonował.
Zmienił decyzję, żeby jechać z pasażerami do zajezdni. Pamięta, że gonił go tłum. Gdy był już prawie na miejscu, drogę zajechał mu radiowóz. - O tym, że ktoś mi wpadł pod autobus dowiedziałem się od policjantów - stwierdził.
Dodał, że w drodze między przystankiem a zajezdnią nikt z pasażerów mu nie powiedział, że ktoś jest pod autobusem. Sam nie słyszał żadnych uderzeń w podwozie. Pamięta tylko biegnący za autobusem tłum, krzyki, wyzwiska oraz płacz jednego z pasażerów. Dopytywany przez sąd przyznał, że słyszał huk i zatrzymał się, ale nie widział, żeby kogoś uderzył. Wyjaśniał, że widoczność z przodu ograniczała budowa kabiny kierowcy i że nie miał czasu rozglądać się.
Bójka i śmierć Barbary
Wątek bójki na jezdni, która miała poprzedzić tragedię został wyodrębniony z głównego postępowania. Sprawę rozpatrywała Prokuratura Rejonowa Katowice - Północ.
Całe zdarzenie, od bójki po śmiertelne potrącenie, zostało zarejestrowane telefonami przez świadków. Na nagraniach, które trafiły do sieci, widać, że bijący się na jezdni ludzie tarasują drogę autobusowi. Szarpią się, przepychają, kopią, upadają. Słychać klakson - najprawdopodobniej z autobusu Łukasza T. Dźwięczy nieprzerwanie, a uczestnicy bójki nie reagują. T. jedzie i prawą stroną maski potrąca dziewczynę w żółtej bluzce, która była na jezdni, cofając się w stronę autobusu. Dziewczyna potyka się, ostatecznie nic jej się nie stało.
Autobus staje. Wtedy na jezdnię wybiegają Barbara i jej partner: najpierw on, za nim ona. Mężczyzna macha rękami w stronę autobusu, po chwili on i Barbara odwracają się do grupy na jezdni, tyłem do autobusu. Przednie drzwi autobusu uchylają się na moment (to drzwi pneumatyczne i można je otworzyć siłowo). T. znowu rusza. Przodem autobusu uderza Barbarę w plecy, dziewczyna przewraca się na jezdnię i znika pod pojazdem. Przed autobusem zostaje partner Barbary. Popychany maską pojazdu w końcu ucieka.
Śledczy wykazali, że bójka miała miejsce, ale dochodzenie w tej sprawie zostało umorzone, ponieważ wedle prokuratury w zdarzeniu nie było wszystkich znamion przestępstwa.
Liczne opinie biegłych, eksperyment procesowy
Jak informowała na swojej stronie prokuratura okręgowa, w głównym śledztwie "zebrano bardzo obszerny materiał dowodowy." Przesłuchano świadków, w tym osoby, które w chwili tragedii były na jezdni ulicy Mickiewicza, a także te, które znajdowały się w pobliżu tego miejsca.
Śledczy zabezpieczyli nagrania, na których utrwalony został przebieg zdarzenia. Uzyskali liczne opinie biegłych: z zakresu medycyny sądowej, badań fizykochemicznych, toksykologii i chemii sądowej, biologii i genetyki sądowej, informatyki, ruchu drogowego. Przeprowadzili także eksperyment procesowy na miejscu zdarzenia.
"Celowo najechał na jedną z kobiet, następnie na kolejną, która zmarła"
Jak czytamy na stronie prokuratury, uzyskane dowody w jej ocenie wskazują na to, że "kierowca widział pokrzywdzonych i celowo najechał najpierw na jedną z kobiet, usiłując pozbawić ją życia, a następnie z zamiarem pozbawienia życia najechał na kolejną pokrzywdzoną, która zmarła w wyniku poniesionych obrażeń oraz próbował najechać dwóch kolejnych mężczyzn".
Z opinii biegłych wynika, że kierowca przed zdarzeniem zażył substancje psychoaktywne, w tym tramadol. "Prowadzenie autobusu pod wpływem tramadolu, środka działającego podobnie do alkoholu, równoważne jest ze stanem nietrzeźwości w odniesieniu do alkoholu etylowego" - podkreśla prokuratura.
Czytaj też: Prokuratura: kierowca autobusu, który śmiertelnie przejechał 19-latkę, był pod wpływem leków
Prokuratura nie potwierdza, że osoby na jezdni były agresywne w stosunku do kierowcy
Oskarżony nie przyznał się do popełnienia zarzucanych mu czynów. W śledztwie wyjaśniał między innymi, że obawiał się agresywnego zachowania osób przebywających na jezdni. Według prokuratury dowody nie potwierdzają "faktu agresywnego zachowania się uczestników grupy w stosunku do kierującego pojazdem".
32-latek do procesu przebywał w areszcie. Grozi mu dożywotnie więzienie.
Źródło: TVN24 Katowice, PAP
Źródło zdjęcia głównego: TVN24