Oskarżony o postrzelenie 50-latka policjant do końca nie przyznawał się do winy. Sąd uznał, że pocisk pochodził z jego broni, która była zamknięta w szafie z zamkiem szyfrowym i tylko właściciel miał do niej dostęp. Policjant w trakcie trwania procesu przeszedł na emeryturę i dzisiaj został skazany.
Fakt: w sylwestrową noc z 2017 na 2018 rok na imprezie w domu sołeckim we wsi Wygoda pod Częstochową, podczas odpalania fajerwerków na parkingu 50-letni Jan S. został ranny w lewe ramię. Stało się to w momencie, gdy podniósł rękę, by dać znać swojej żonie, która wróciła do budynku po sweter: tu jestem. Poczuł ukłucie, zobaczył lejącą się z ręki krew i pomyślał, że to od petardy. Ale w szpitalu chirurg wyciągnął z jego rany pocisk, który S. - były żołnierz - tej samej nocy zawiózł na policję.
Podejrzenie od razu padło na mieszkającego w sąsiedniej wsi Grzegorza W., policjanta z Częstochowy. Jego broń odpowiadała kalibrowi pocisku, a w pobliżu jego domu znaleziono łuskę.
W. usłyszał zarzut narażenia Jana S. na bezpośrednie niebezpieczeństwo utraty życia lub ciężkiego uszczerbku na zdrowiu i spowodowanie obrażeń ciała. Nigdy się do tego nie przyznał. Jego linia obrony: łuskę mógł podrzucić ktoś ze strzelnicy, gdzie policjant bywał.
Sąd Rejonowy w Częstochowie w środę uznał jednak oskarżonego za winnego, oceniając zdarzenie jako nieszczęśliwy wypadek. - Oskarżony w sposób nieuprawniony posługiwał się bronią - stwierdziła sędzia Anna Pilarz.
Wyrok: 10 tysięcy złotych grzywny, dwa tysiące nawiązki dla pokrzywdzonego i pokrycie części kosztów - ponad sześć tysięcy złotych.
Policjant nie straci pracy, bo w międzyczasie przeszedł na emeryturę.
"Świadomość tego, że komuś zrobiło się krzywdę"
- W żadnym wypadku nie doszło do umyślnego postrzelenia Jana S. - podkreślała Anna Pilarz, uzasadniając wyrok. Przypomniała okoliczności zdarzenia, że policjant dobrowolnie wydał broń, na którą miał pozwolenie i którą trzymał w domu w zamkniętej szafie.
Jak relacjonowała sędzia, policjant wyjaśnił, że broń była w szafie w kuchni. Zamek zabezpieczony był kodem, takim samym, jak numer identyfikacyjny znajdujący się na odznace policyjnej Grzegorza W. Nie ustalono, czy inni domownicy znali ten kod dostępu. Nie ustalono też świadków strzelania w feralną noc sylwestrową. Obecni u Grzegorza W. goście zeznali, ze gospodarz wychodził z domu. Ale nie widzieli u niego żadnej broni, ani nie słyszeli strzału. - Ale zbliżała się północ, strzały mogły być pomylone z odgłosami fajerwerków - mówiła Pilarz.
Sąd oparł się na opiniach biegłych z zakresu balistyki. - Zebrane dowody wskazują, że pocisk, który ranił poszkodowanego, został wystrzelony z broni oskarżonego - dowodziła sędzia. Wedle wyników badań balistycznych, strzał nie padł z bliska ani z rykoszetu. Pocisk był w końcowej fazie lotu i przebył około 1750 metrów w linii prostej z południa na północ, co odpowiada odległości między domem sołeckim w Wygodzie a posesją Grzegorza W.
- Tylko oskarżony miał dostęp do tej broni. Nie ma jakichkolwiek dowodów wskazujących na to, że w czasie oddania strzału jakakolwiek inna osoba mogła być w jej władaniu - dodała Pilarz.
Sędzia powołała się też na zeznania żony pokrzywdzonego i kilku innych osób. Wynika z nich, że policjant z pomocą swojej konkubiny, poprzez koleżankę żony S., próbował "dogadać się z pokrzywdzonym, załagodzić sprawę, załatwić sprawę polubownie bez udziału adwokata". Świadczyły o tym między innymi bilingi rozmów telefonicznych.
Pilarz odczytała SMS o "znaczącej treści", wysłany z telefonu konkubiny policjanta do żony postrzelonego 50-latka: "Tak naprawdę to już zawsze coś będzie nie tak, chociażby sama świadomość, że się komuś krzywdę zrobiło. Nie o to chodziło. Czas pokaże. Jeszcze raz dziękuję".
"Proces poszlakowy nie wykluczył innego przebiegu zdarzeń"
Wyrok nie jest prawomocny.
Agnieszka Miedzińska, obrońca oskarżonego: - Na pewno złożymy wniosek o uzasadnienie i po zapoznaniu się z treścią pisemnego uzasadnienia podejmiemy decyzję, przy czym biorąc pod uwagę stanowisko oskarżonego w toku procesu , jak również postępowania przygotowawczego, apelacja staje się konieczna w tej sytuacji, więc z prawdopodobieństwem graniczącym z pewnością będziemy składać apelację.
Nie chciała komentować wyroku, ale dodała, że według niej opinia biegłego z zakresu balistyki nie jest tak jasna i niebudząca wątpliwości. - Oskarżony nie przyznawał się do zarzucanego mu czynu i w naszej ocenie ten proces, który był poszlakowy, nie wykluczył innego przebiegu zdarzeń, które doprowadziły do zranienia pokrzywdzonego - dodała adwokatka.
Źródło: TVN 24 Katowice
Źródło zdjęcia głównego: tvn24