- Jeśli chcesz mieć przyjaciela w Waszyngtonie, weź psa - mawiał niegdyś prezydent USA Harry Truman. Jak się okazuje, psy prezydentów Stanów Zjednoczonych mają już swoje miejsce w historii. Jerzy Waszyngton i Tomasz Jefferson mieli ogary, a Lucky - terier Ronalda Reagana - wyjątkowo polubił Margaret Thatcher. Bill Clinton miał nie tylko labradora Buddy'ego, ale także kota Socksa. Zwierzęta te, jak to pies z kotem, toczyły nieustającą wojnę.
Podczas kampanii wyborczej Barack Obama obiecał swojej córce psa. Bez względu na wynik wyborów. Prezydencka rodzina już wie, jaki pies wprowadzi się z nią do Białego Domu. Ma być ze schroniska. - Mnóstwo psów stamtąd to mieszańce, takie jak ja - powiedział prezydent elekt Barack Obama, na swojej pierwszej konferencji prasowej po wyborach.
Pies Busha gryzie reporterów
Urzędujący jeszcze prezydent George Bush, w Białym Domu trzyma dwa szkockie teriery – psa Barney’a i sukę Miss Beazley. Barney narobił ostatnio sporo zamieszania, bo... pogryzł dziennikarza agencji Reutera. Krwawiącego reportera musiał opatrzyć prezydencki lekarz. Ponadto Barney jest wielkim fanem golfa.
Psy poprawiają wizerunek
W historii USA prezydent niemający psa był zjawiskiem wyjątkowym. Psy od zawsze mieszkały w Białym Domu. Nic więc dziwnego - fachowcy od politycznego marketingu twierdzą, że psy poprawiają wizerunek polityków. Dzięki czworonogom są oni postrzegani jako bardziej przyjaźni, zwyczajni i ludzcy.
Roosvelta zabierał psa na dyskusje
Wśród psów prezydentów USA w historii zapisała się także Fala - terier szkocki Franklina Delano Roosvelta. Właściciel zabierał go ze sobą wszędzie gdzie się dało. Włącznie na najważniejsze dyskusje polityczne odbywające się w tamtych czasach. Podobizna psa umieszczona jest także na pomniku Roosvelta w Waszyngtonie.
tka /el
Źródło: APTN