Mieszkańcy Nowej Zelandii pozazdrościli Hiszpanom Pampeluny. I zorganizowali własną... Tyle że zamiast rozjuszonych byków, ulicami przebiegły łagodne owieczki. W sumie - prawie 2 tys.
Mark Ammon, burmistrz Te Kuiti, miejscowości, w której odbył się wyścig, zapewniał, że gonitwa owiec jest dużo mniej ryzykowna. Nie obyło się jednak bez szkód. - Pękła jedna szyba wystawowa i podeptane zostały miejskie trawniki. Ponadto baliśmy się, że owce wybiegną na autostradę i potruchtają do Taupo albo Wellington - śmiał się Ammon.
Do miasteczka zjechały tłumy. Widzowie stali wzdłuż trasy i "dopingowali" biegnące owce. Takiego najazdu miejscowość jeszcze nie przeżyła, co nie uszło uwagi jej mieszkańcom. - Gonitwa ściąga do miasta cholernie dużo ludzi - podsumował zamieszanie jeden z mieszkańców Te Kuiti.
Susza zagraża hodowlom?
Dodatkową atrakcją dla przyjezdnych był konkurs - należało zgadnąć, ile dokładnie owiec wzięło udział w gonitwie. Zwycięzca, który oszacował ilość "uczestniczek" na 1899 wygrał 2 tysiące dolarów nowozelandzkich.
Choć Te Kuiti samo określa się jako światowa stolica owiec, ostatni rok nie był dla hodowców pomyślny z uwagi na susze. - Nie padało od Bożego Narodzenia - żali się hodowca Digger Balme. - Może nie brzmi to najgorzej, jeśli porównać z Australią, gdzie nie padało od lat, ale dla nas to naprawdę poważna sprawa - wyjaśnia.
Źródło: APTN