Ma 50 lat i 150 operacji plastycznych za sobą. Jej ciało jest warte ponad pół miliona złotych. Za większość zapłaciły kliniki, dla których jest żywą reklamą – żywą Barbie. – Barbie nie znoszę, wolę Action Mana – zdradza Sarah Burge.
15-centymetrowe różowe szpilki. Koronkowa sukienka pod kolor, ledwo zakrywająca uda. Blond loki do połowy pleców, styl na późne lata osiemdziesiąte. Z tyłu nikt nie dałby Sarah Burge wpisanych w paszport 50 lat. Twarz, mimo wysiłków chirurgów plastycznych i grubej warstwy makijażu, mniej przypomina wiecznie młodą Barbie. Ale jej właścicielka w walce z czasem i opornym ciałem poddawać się nie zamierza.
Pierwszą operację plastyczną przeszła w wieku zaledwie siedmiu lat . Miałam odstające uszy, od urodzenia i w szkole mi dokuczali. To nie było miłe, więc mama zasugerowała mi, że może je zoperujemy – opowiada Sarah.
Jak patrzę na siebie teraz, widzę osobę zadowoloną z życia, szczęśliwą, dumną z rodziny i męża. Nie żałuję niczego, korzystam z każdej chwili i wykorzystuję każdy dzień, bo jutro może mnie nie być barbie
147 operacji
I tak to się zaczęło. Ale nie od razu. W latach 80-tych była modelką i króliczkiem Playboya, potem tańczyła w klubach i kasynach. Wtedy nie myślała o tym, żeby zmieniać swój wygląd, dopóki nie oszpecił jej były partner. Wspomina, że był wściekły, bo założyła krótką sukienkę – zwyczaj, z którego najwyraźniej nie zrezygnowała. Wtedy przeszła pierwszą rekonstrukcję twarzy, a po niej były następne. - To, co wydarzyło się w moim życiu, pozwoliło mi na to, żebym stała się tym, kim jestem teraz – mówi.
Najpierw był nos, operowany kilkakrotnie. Do dziś nie jest z niego zadowolona, ale kolejne poprawki mogłyby już mu zaszkodzić. Potem żuchwa, policzki, lifting, poprawianie pośladków, liposukcja z brzucha i ud. W sumie 147 operacji plastycznych wartych, bagatela, 2,5 miliona złotych.
"Nie znoszę Barbie"
Zdaniem Sarah, opłaciło się. - Jak patrzę na siebie teraz, widzę osobę zadowoloną z życia, szczęśliwą, dumną z rodziny i męża. Nie żałuję niczego, korzystam z każdej chwili i wykorzystuję każdy dzień, bo jutro może mnie nie być – zdradza swoją dewizę.
Zadowoloną i o całkiem przyjemnym stanie konta. Sarah trafiła do kliniki, z którą zawarła umowę: będziecie mnie operować, a ja was będę reklamować. - Mówię o sobie „żywa Barbie” tylko ze względu na to, że to chwytliwe medialnie, i kojarzy się z plastyką. Nie znoszę Barbie, nigdy nie bawiłam się Barbie, wole Action Mena – zdradza.
Tylko nie babcia
Operacje plastyczne zaczęły być i stylem życia i sposobem na zarabianie pieniędzy. Dziś Sarah to chodząca instytucja, podpisuje kontrakty, Japończycy nakręcili o niej film dokumentalny, napisała książkę, jeździ po świecie i opowiada swoją historię. Odkąd zaczęła zmieniać swoje ciało, stała się w mediach ekspertką od operacji plastycznych i dbania o ciało.
Sarah na razie czuje się fantastycznie i jeszcze nie zamierza się starzeć. Jej najstarsza córka ma 26 lat, ale na myśl o wnukach Sarah się krzywi. - Nie lubię słowa babcia, muszę wymyślić jakąś inną nazwę – mówi.
Źródło: tvn24
Źródło zdjęcia głównego: TVN24