Przy okazji rozdzielania unijnych pieniędzy na kolejne lata, za co właśnie zabiera się rząd, a co wszyscy zaliczają do gospodarczych szans 2014 roku, warto pamiętać o bolesnej lekcji z czasów Euro 2012. I nie chodzi mi o grę piłkarzy, o tym zapomnijmy. Pamiętam za to, że przy okazji informacji o kolejnej spółce budowlanej stającej wtedy na krawędzi bankructwa nie mogłem odpędzić od siebie myśli: całe szczęście, że nie dostaliśmy od Brukseli więcej pieniędzy, bo wtedy to już budowlańcy byliby załatwieni na amen. Kontrakty drogowe napisano bowiem tak, że były zabójcze dla branży. Okazuje się, że nawet w sprawach gospodarki pieniądze czasem nie są najważniejsze. Potwierdzają to historie... ze Szwecji i Szwajcarii. A jest jeszcze wybuchowy Ford Pinto - dowód na to, że myślenie tylko o zyskach to czasem coś gorszego niż głupota.
Ale od początku. Krach budowlany po Euro 2012 to zjawisko z tej samej kategorii co piosenka Gangnam Style, curling (taka dziwna zimowa dyscyplina olimpijska), czy dwoista cząsteczkowo-falowa natura światła - to fenomeny, które z trudem mieszczą się w głowie, a na twarzy zostawiają minę "ale jak to..."/"ale o co chodzi...".
Okazało się, że unijne fundusze i naglące terminy rozgrywek na Euro 2012 nie przełożyły się na finansową bonanzę dla budowlanki (a tak na "chłopski rozum" to przecież powinny się były przełożyć), bo państwo było sprytniejsze i w kontraktach niemal całe ryzyko finansowe przerzuciło na wykonawców. Na przykład: jak asfalt podrożał o kilkadziesiąt procent, to nagle umowy zaczynały przynosić firmom straty, bo to one za niego płaciły a renegocjacji kontraktów i podwyżek wynagrodzenia nie przewidziano. (Więcej i lepiej pisał o tym Rafał Hirsch na swoim blogu).
Krótkowzroczność urzędników naraziła gospodarkę na straty.
Przypomniało mi się to przy okazji ostatnich informacji tvn24bis.pl o Szwecji. Okazuje się, że Szwedzi nie chcą płacić NIŻSZYCH podatków, bo boją się, że przez to ich opiekuńcze państwo zbiednieje i będzie mniej się troszczyć o obywateli. Szwedzi jakby wierzyli, że podatki do nich wracają w formie rozmaitych świadczeń, i że państwo wydaje je z pożytkiem dla obywateli. Te dane pochodzą z najnowszych sondaży, który zrobiono tuż po tym, jak rząd w Sztokholmie zaplanował kolejną w ostatnim czasie obniżkę podatku dochodowego.
Jest w tym pewna analogia do informacji, które kiedyś przeczytałem o Szwajcarii. Otóż w jednym z kantonów zrobiono referendum w sprawie budowy elektrowni atomowej. Okazało się, że większość jest "za". Potem jednak zrobiono wariację tego badania opinii i zaproponowano, że mieszkańcy kantonu dostaną prawo do stałego świadczenia pieniężnego, jeśli elektrownia powstanie w ich sąsiedztwie. Dostaliby coś w rodzaju renty - co miesiąc rząd przeleje im trochę franków na konto. I co ciekawe, w tym drugim wariancie większość była "przeciw"... Podobno to dlatego, że Szwajcarzy potraktowali zgodę na kłopotliwe towarzystwo atomu jako wyraz obywatelskiej odpowiedzialności, a pomysł, by im ktoś za to płacił, jako ujmę na honorze obywatela. Poczuli się potraktowani niepoważnie.
Szwecja i Szwajcaria to pod pewnymi względami przypadki ekstremalne, ale ekonomiści już dosyć dawno dostrzegli dużą rolę takich zjawisk, jak te które opisałem, w gospodarce. O poczuciu sprawiedliwości i zaufaniu (do państwa, umów itd.) pisali np. George Akerlof (mąż nowej szefowej FED - Janet Yellen) i Robert Shiller (tegoroczny noblista) w swojej książce "Animal spirits".
Jak się okazuje czasem pamiętanie o tych zasadach jest ważniejsze niż tabelki excela i prosty rachunek, nawet jeśli wychodzi z niego, że "przyoszczędzi się" parę złotych na asfalcie.
***
Aha - jeszcze wspomniany na początku Ford Pinto i przerażający przykład jednowymiarowego myślenia o zyskach i stratach. Pinto to było bardzo popularne auto w USA w latach 70. Niestety miało wadę - w momencie stłuczki i uderzenia w tył samochodu wybuchał w nim zbiornik paliwa. W takich wypadkach zginęło ponad pół tysiąca ludzi, a jeszcze więcej ciężko się poparzyło. Wyszło na jaw, że inżynierowie Forda wiedzieli wcześniej o tej wadzie, a jej usunięcie kosztowałoby tylko 11 dolarów w przeliczeniu na jeden egzemplarz, ale kierownictwo spółki zrobiło analizę kosztów i korzyści i wynikało z niej, że nie opłaca się wprowadzać poprawek.
Oszacowali ile może być wypadków, ofiar śmiertelnych i rannych oraz jakie będą koszty odszkodowań i policzyli, że wydaliby na nie niecałe 50 milionów dolarów. Za to poprawienie kilkunastu milionów aut byłoby prawie 3 razy droższe. I dlatego ich nie poprawili.*
* Ta historia pojawia się w kilku miejscach, m.in. na blogu dziennikarza "Financial Times" Johna Kaya, ale szczegółowe dane cytuję za M. Sandel, "Justice. What is the Right Thing to Do".
Autor: Jan Niedziałek / Źródło: tvn24bis.pl
Źródło zdjęcia głównego: wikipedia.org GNU | Acubens