Urzędnicy fiskusa wybiórczo uznawali wydatki na tzw. koszty - pisze dzisiaj "Rzeczpospolita". Zdaniem urzędników, kurs języka angielskiego nie przyda się notariuszowi. Uznano, że to wydatek osobisty i nie można go zaliczyć do podatkowych kosztów.
Podobnie było z doktoratem z prawa autorskiego, który chciał zrobić Tomasz Piekielnik - radca prawny. Usłyszał, że kancelarię może prowadzić bez tytułu naukowego. - To bzdurne uzasadnienie - przyznaje prawnik. - Oczywiste jest, że własne wiedza to główny kapitał każdej firmy. Przedsiębiorcy muszą w nią inwestować, bo bez tego trudno prowadzić i rozwijać biznes - mówi.
Inne negatywne rozstrzygnięcia dotyczyły m.in. kosztów studiów podyplomowych z rachunkowości i podatków, które poniósł jeden z biznesmenów. Rozczarowała się także pewna lekarka, która zainwestowała w kurs językowy, chcąc leczyć pacjentów z innych krajów oraz mieć dostęp do anglojęzycznej literatury fachowej. Okazuje się, że rozliczenie wydatków na kształcenie jest bardziej prawdopodobne wówczas, gdy firma wyśle na kurs pracownika. W tym przypadku, skarbówka dostrzega związek z prowadzeniem działalności. Przy podejmowaniu urzędniczych decyzji nie brakuje absurdów. Pozostaje głęboką tajemnicą fiskusa dlaczego kurs angielskiego mógł sobie wpisać do kosztów wytwórca... szczudeł.
Autor: ag / Źródło: PAP, "Rzeczpospolita", tvn24bis.pl
Źródło zdjęcia głównego: TVN24