Do fatalnej pomyłki doszło w jednym z przedszkoli w Lubartowie (Lubelskie). 80-letni mężczyzna odebrał czterolatka, sądząc, że to jego wnuk. Zabrał go do domu, nakarmił i włączył bajkę. Gdy zorientował się, że się pomylił, do drzwi zapukała policja.
- Muszę chyba zacząć lepiej gotować. Syn powiedział mi później, że zjadł dwie miski zupy ogórkowej i smakowała mu ona nawet lepiej niż w domu. Teraz się uśmiecham, ale to, co się działo, i to, co wszyscy przeżyliśmy, jest wprost nie do opisania – mówi Natalia Nowicka, matka chłopca.
W piątek (5 marca) cała lubartowska policja została postawiona na nogi. Przybyły posiłki z Lublina. W akcji użyto też psa tropiącego. Ponad 50 funkcjonariuszy szukało czteroletniego syna pani Natalii. Wiadomo było tylko tyle, że wyszedł z przedszkola ze starszym mężczyzną.
"Jedyna różnica była taka, że mój tata nie nosi czapki"
- Mój ojciec odebrał z tego samego przedszkola swojego starszego, prawie 7-letniego wnuka, po czym poszedł do sali obok po młodszego. Dziecka jednak nie było. Przedszkolanka powiedziała, że dziadek już go odebrał. Ile miałam sił w nogach, pobiegłam do przedszkola - opowiada matka chłopca.
Dyrekcja placówki zaraz zadzwoniła na policję. Zaczęto też przeglądać monitoring.
– Mężczyzna, którego zobaczyłam na nagraniu, wyglądał bardzo podobnie do mojego ojca. Miał kurtkę i spodnie takiego samego koloru. Jedyna różnica była taka, że mój tata nie nosi czapki, a ten, który odebrał moje dziecko, nosił. Zresztą starsi ludzie, do tego w maseczkach, są do siebie bardzo podobni – mówi Natalia Nowicka.
"Chłopcy mają podobnie brzmiące imiona"
W międzyczasie przedszkolanka, która wydała dziecko mężczyźnie, zorientowała się, że zaszła fatalna pomyłka. Okazało się, że syna pani Natalii odebrał około 80-letni dziadek jego kolegi z grupy. Pomylił go z własnym wnukiem.
- Chłopcy mają podobnie brzmiące imiona, chodzą w takich samych kurtkach i mają czapki takiego samego koloru. Z tym, że jedna jest wełniana, a druga bawełniana. Przedszkolanka dobrze znała osobę, której powierzyła dziecko. Nie skojarzyła tylko w pierwszym momencie, że dziadek odbiera nie to dziecko. Codziennie odbieranych jest u nas 150 dzieci. To bardzo duża liczba. W naszej placówce nigdy wcześniej nie doszło do takiej sytuacji, a odbierający byli niejednokrotnie legitymowani – mówi Iwona Kożuchowska, dyrektorka Przedszkola Miejskiego nr 4 w Lubartowie.
"Dziadek" dał "wnukowi" zupę, a na deser cukierka
Natomiast matka czterolatka podkreśla, że chłopcy się przyjaźnią. - Mieli obiecane, że któregoś dnia odbierze ich z przedszkola właśnie dziadek kolegi mojego syna i dzieci pobawią się w domu tegoż dziadka. Mój syn uznał, że właśnie jest ten dzień. Tylko dlatego poszedł z tym panem. Zresztą bardzo dobrze go znał – mówi.
"Dziadek" dał "wnukowi" zupę, a na deser cukierka. Włączył też bajkę w telewizji. – Gdy zorientował się, że to nie jego wnuk, chciał szybko zadzwonić do przedszkola. Do drzwi zapukała już jednak policja – opowiada Natalia Nowicka.
Mama dziecka ma nadzieję, że nie będzie konsekwencji
Dyrekcja powiadomiła mundurowych o zaginięciu około godz. 14.40. Dziecko znalazło się około 15.50.
- Prowadzimy postępowanie w sprawie tego, czy mogło dojść do narażenia życia lub zdrowia chłopca. Wtedy okaże się, czy komuś zostaną postawione zarzuty – mówi starszy sierżant Jagoda Stanicka z Komendy Powiatowej Policji w Lubartowie.
Mama dziecka ma nadzieję, że nikt nie poniesie konsekwencji. – Nie widzę tu niczyjej winy. Doszło zwyczajnie do pomyłki. Dyrekcja zachowała się wzorowo. Dziękuję również przedszkolance, która zapamiętała tak dużo szczegółów i wskazała, kto odebrał mojego syna. Jestem też pełna podziwu w stosunku do policji. Reakcja była błyskawiczna, a zaangażowanie ogromne – mówi.
W przedszkolu będzie więcej kamer
Jeszcze tego samego dnia dyrektorka przedszkola zwołała specjalne zebranie, na którym zarządziła dokupienie dodatkowych kamer, aby zwiększyć bezpieczeństwo w placówce.
Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: TVN24