Justyna Roczeń nie uwierzyła, że jej brat zmarł po tym, jak zasłabł podczas ćwiczeń strażackich. A tak przekonywali koledzy zmarłego i dowódca. Dopiero gdy telewizja TVN24 nagłośniła sprawę, śledczy ustalili prawdziwą wersję wydarzeń. - Jestem przekonana, że gdyby nie pomoc mediów, nie mielibyśmy wygranych spraw - podkreśla siostra strażaka.
14 czerwca 2018 roku utkwi w pamięci Justynie Roczeń do końca życia. Tego dnia na terenie Komendy Powiatowej Straży Pożarnej w Kętrzynie (woj. warmińsko-mazurskie), zaledwie 23-letni strażak zginął na służbie. Maciej Ciunowicz rozpoczął służbę w jednostce w Kętrzynie dziewięć miesięcy wcześniej. Według początkowych zeznań jego kolegów i dowódcy - chłopak zasłabł w trakcie ćwiczeń i mocno uderzył głową o podłoże. W stanie krytycznym trafił do szpitala w Olsztynie, gdzie po miesiącu walki o życie zmarł.
W ciągu następnych kilku tygodni sprawa trafiała na biurka kolejnych komend policji i prokuratur. Jednak nic z tego nie wynikało. Justyna Roczeń nigdzie nie mogła usłyszeć wyjaśnień, co dokładnie stało się w trakcie ćwiczeń.
Okazało się, że w jednostce odbywały się ćwiczenia ze skokochronem
Zrozpaczona siostra zmarłego, mając wątpliwości co do wersji zdarzeń, zwróciła się do redakcji TVN24, jako ostatniej deski ratunku. Dopiero wtedy sprawa niemal ruszyła z kopyta, a śledczy ustalili prawdziwą wersję wydarzeń z feralnego dnia. I najważniejsze - postawili zarzuty.
Okazało się, że w jednostce odbywały się ćwiczenia ze skokochronem. Strażacy dla zabawy skakali na sprzęt. Nie mogli tego robić. Kategorycznie zabraniają tego przepisy bezpieczeństwa. Maciej namawiany przez kolegów także skoczył. Nieszczęśliwie uderzył głową o butlę z gazem napełniającą urządzenie.
W toku śledztwa zarzuty usłyszało sześciu mężczyzn
Pomoc nie pojawiła się natychmiast, ponieważ mundurowi, zgłaszając wypadek nie powiedzieli prawdy. Namawiani przez dowódcę - Marcina L. - brnęli w kłamstwo o zasłabnięciu. W toku śledztwa sześciu mężczyzn usłyszało zarzuty składania fałszywych zeznań. W lipcu ubiegłego roku pięciu mundurowych usłyszało wyrok. Było to warunkowe umorzenie sprawy na okres próby wynoszący dwa lata.
Marcin L. - mający jeszcze dwa inne zarzuty: podżegania do składania fałszywych zeznań i niedopełnienia obowiązków służbowych - został skazany prawomocnym wyrokiem w marcu tego roku na rok więzienia w zawieszeniu na trzy lata oraz zakaz wykonywania zawodu strażaka przez trzy lata.
"Czuł presję, nie chciał odstawać"
- Rozkładanie skokochronów to są ćwiczenia, natomiast skoki są absolutnie zabronione. I od tego jest dowódca, żeby pilnował swoich ludzi – mówiła przed rokiem w rozmowie z TVN24 siostra zmarłego strażaka. Dodała również, że jej brat był najmłodszy i "na pewno czuł presję, nie chciał od nikogo odstawać". - Wiem z zeznań, że były osoby, które nie skoczyły – mówiła w 2018 roku w rozmowie z TVN24 Justyna Roczeń.
Teraz wspomina, że na początku sprawa toczyła się bardzo wolno. Wręcz opornie. – Nie mogliśmy uzyskać prawdy, nie mogliśmy od nikogo uzyskać pomocy. Przede wszystkim nie wiedzieliśmy, co było przyczyną wypadku mojego brata – mówi.
"Gdyby nie pomoc mediów, nie mielibyśmy prawomocnie wygranych spraw"
Dodaje, że telewizja TVN24 jako pierwsza wyciągnęła do niej pomocną dłoń.
– Można powiedzieć, że była z nami w trakcie wszystkich spraw karnych i towarzyszyła nam z kamerą, jako "czwarta władza". Jestem przekonana, że gdyby nie pomoc mediów, nie mielibyśmy dwóch prawomocnie wygranych spraw karnych – podkreśla.
Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: arch. prywatne