To nie był wypadek przy czyszczeniu broni, chociaż taką wersję przedstawiali policjantom członkowie rodziny czteroletniej dziewczynki z Brzezin w woj. lubelskim. Prokuratorzy zarzuty w tej sprawie przedstawili ojcu dziecka. Według jednej z wersji badanych przez śledczych, krytycznego dnia mężczyzna najpierw przypadkowo miał postrzelić córkę, a potem, zacierając ślady, również przypadkowo - swojego pracownika.
O dramacie czteroletniej Zosi pisaliśmy na tvn24.pl dwukrotnie - najpierw tuż po postrzeleniu, kiedy jeszcze służby przedstawiały wersję podaną przez rodzinę dziecka. Była ona taka, że ciężarna matka Zosi czyściła broń w budynku gospodarczym, kiedy ta nagle wystrzeliła. Miało dojść do rozszczepienia pocisku - 14 odłamków trafiło Zosię (jedna z ran znajdowała się tuż obok serca). Ucierpieć miał też mężczyzna pracujący w gospodarstwie rolnym - odłamki miały trafić go w nogę.
W zeszłym tygodniu wróciliśmy do sprawy, bo prokuratorzy odkryli, że broń trzymał w ręku ojciec Zosi. Usłyszał on prokuratorskie zarzuty spowodowania obrażeń ciała u dwóch osób oraz utrudniania śledztwa poprzez składanie fałszywych zeznań oraz namawianie do tego innych osób. W związku z próbą mataczenia śledczy zdecydowali się wystąpić o tymczasowe aresztowanie mężczyzny. Za nieumyślne spowodowanie ciężkiego uszczerbku na zdrowiu córeczki i pracownika oraz nakłanianie do składania fałszywych zeznań Mariuszowi B. grozi do pięciu lat więzienia. Przyznał się do winy.
Strzały miały być dwa
Teraz redakcji tvn24.pl udało się ustalić, jaka jest - według osób badających sprawę - najbardziej prawdopodobna wersja zdarzeń. Osoby zbliżone do śledztwa informują, że najpierw doszło do ciężkiego przypadkowego zranienia czteroletniej Zosi.
- Wszystko wskazuje na to, że potem 27-letni ojciec próbował uprawdopodobnić wersję o czyszczeniu broni przez żonę i przestrzelił wrota budynku gospodarczego - mówią nasi rozmówcy.
Niestety, podczas tego strzału doszło do kolejnego nieszczęścia. Odłamki raniły mężczyznę, Kamila N., który pracował na terenie gospodarstwa rolnego.
- Okazało się, że rana jest zbyt poważna, żeby dało się ją zataić przed organami ścigania - dodają nasi rozmówcy.
Dowody
O komentarz do naszych ustaleń poprosiliśmy Agnieszkę Kępkę, rzecznika Prokuratury Okręgowej w Lublinie.
- Ze względu na dobro śledztwa nie mogę ani potwierdzić, ani zaprzeczyć państwa ustaleniom. Mogę jedynie powiedzieć, że jest to jedna z kilku wersji, które weryfikujemy - mówi prokurator Kępka.
Dodaje, że finalne wnioski będą formułowane na podstawie dowodów nieosobowych.
- Jest to konieczne zwłaszcza w takich sytuacjach, kiedy do zdarzenia dochodzi w rodzinie. Wiemy bowiem, że często przedstawiana nam narracja jest skonstruowana tak, żeby chronić najbliższych przed odpowiedzialnością karną - mówi prokurator Agnieszka Kępka.
Prokuratura na tym etapie nie wyklucza, że odpowiedzialność karna może spotkać też inne osoby, które przedstawiały nieprawdziwą wersję zdarzeń, w tym matkę dziewczynki.
Legenda
Matka czterolatki ma zezwolenie na broń.
- Badamy, jakie zezwolenia miał w momencie zdarzenia podejrzany i sprawdzamy, dlaczego organy ścigania były wprowadzane w błąd - mówi Kępka.
Dodaje, że śledczy szybko zorientowali się, że materiał dowodowy "nie pasuje” do wersji przedstawianych przez rodzinę.
Czteroletnia dziewczynka jest ciągle w szpitalu. Na szczęście jej stan się poprawił. Początkowo trafiła ona do szpitala w Rykach. Stamtąd została śmigłowcem przetransportowana do Uniwersyteckiego Szpitala Dziecięcego w Lublinie.
- W ostatnim czasie jej stan poprawił się na tyle, że nie musi ona już przebywać na oddziale intensywnej opieki medycznej - mówi prokurator Agnieszka Kępka.
Źródło: TVN24 Łódź
Źródło zdjęcia głównego: TVN24 Łódź