40-latek z Brańska (Podlaskie) został skazany w środę na 10 lat więzienia za ciężkie pobicie konkubiny. Obrażenia były tak poważne, że kobieta zmarła po dwóch dniach. Mężczyzna odpowiadał również za to, że nie wezwał pomocy. Wyrok nie jest prawomocny.
Wyrok zapadł w środę przed Sądem Okręgowym w Białystoku. Prokuratura chciała dla oskarżonego kary łącznej 15 lat więzienia. Obrona wnioskowała z kolei o uniewinnienie - w jej ocenie jest wiele wątpliwości w tej sprawie i nie ma jednoznacznych dowodów na to, że to działanie oskarżonego doprowadziło do zgonu kobiety.
Z aktu oskarżenia Prokuratury Rejonowej w Bielsku Podlaskim wynika, że 7 marca ubiegłego roku oskarżony dotkliwie pobił konkubinę, używając twardego narzędzia, powodując u niej między innymi poważne obrażenia głowy, które doprowadziły do zgonu. Kobieta zmarła dwa dni później, 9 marca. W tym czasie, czyli przez kilkadziesiąt godzin, konkubent nie wezwał do niej pomocy medycznej, zrobił to dopiero ojciec mężczyzny, gdy okazało się, że 41-latka nie daje żadnych oznak życia, a jej ciało jest zimne.
Oskarżony: podczas tańca upadła i uderzyła tyłem głowy o panele
Oskarżony 40-latek utrzymuje się z renty, nie ukrywa, że jest uzależniony od alkoholu. Był karany za jazdę samochodem będąc pod wpływem alkoholu. Do zarzutów nie przyznał się. Twierdził, że kobieta była wtedy nietrzeźwa i sama się przewróciła. Jak mówił na początku procesu przed sądem, chciała zatańczyć, ale straciła równowagę i uderzyła głową o podłogę z drewnianych paneli.
W śledztwie wyjaśniał, że z konkubiną był w związku od trzech lat, mieszkał z nią w dolnej części domu swoich rodziców. 7 marca kobieta wyszła na godzinę, wróciła nietrzeźwa i doszło do sprzeczki, potem do szarpaniny. Wtedy - jak twierdzi mężczyzna - miał on ją raz lub dwa uderzyć w twarz otwartą ręką. Potem - jak wyjaśniał - konkubinę przeprosił, doszło do porozumienia i wspólnie pili piwo.
- Zaczęliśmy tańczyć, był już wieczór. Podczas tańca upadła i uderzyła tyłem głowy o panele na podłodze - mówił wtedy.
Prostował to przed sądem, mówiąc, że to kobieta próbowała tańczyć, a on nie chciał.
Według jego wyjaśnień, po upadku kobieta nie straciła przytomności, krwawiła z ust i nosa, a on pomógł jej się podnieść. Ostatecznie zaniósł ją do łóżka i tam zostawił. Twierdził też, że następnego dnia próbował ją budzić, ale bezskutecznie, choć był pewien, że żyła. Wieczorem poszedł spać. 9 marca znowu miał ją budzić, ale gdy dotknął jej pleców, okazało się, że ciało jest zimne.
Sąd: oskarżony nie wezwał pogotowia i nie zrobił nic, żeby pomóc kobiecie
W ocenie sądu wersja o nieszczęśliwym upadku w tańcu jest jedynie linią obrony.
- Tę linię obrony obala zdecydowanie opinia biegłych z zakresu medycyny sądowej, którzy stwierdzili, że te obrażenia nie mogły powstać w taki sposób - mówiła w ustnym uzasadnieniu wyroku sędzia Anna Hordyńska.
Odnosząc się do zarzutu nieudzielenia pomocy powiedziała, że gdyby ta pomoc od razu była wezwana, być może udałoby się uratować kobiecie życie. Mówiła też, że ojciec oskarżonego próbował swoimi zeznaniami przed sądem "stworzyć" korzystną dla syna linię obrony mówiąc, że gdy 8 marca (dzień po pobiciu) zajrzał do pokoju, leżąca w łóżku kobieta poruszyła się. Wcześniej zeznawał inaczej.
Sąd ocenił, że zasadny był również zarzut nieudzielenia pomocy, co podwyższyło karę łączną do 10 lat więzienia. - Oskarżony nie wezwał pogotowia i nie zrobił nic, by kobiecie pomóc - mówiła sędzia Hordyńska.
Źródło: PAP/TVN24