Dwa pałace, modernistyczny kościół, XIX-wieczne domy robotnicze, park z alejkami i stawami. Dojlidy to jedna z najstarszych i najbardziej urokliwych dzielnic Białegostoku. Mieszkańcy obawiają się, że jej charakter zniszczy wysoka zabudowa. Stąd pomysł na park kulturowy. Sprawa miała być rozpatrywana na sesji rady miasta, ale do głosowania nie doszło. Obrońcy dzielnicy zapowiadają zbieranie podpisów pod obywatelskim projektem uchwały.
Na spacer po Dojlidach zabierają nas ich mieszkańcy - Maciej Rowiński-Jabłokow oraz Agnieszka Sienkiewicz. Jesteśmy na deweloperskim osiedlu przy ulicy Żubrów, gdzie - na terenie należącym wcześniej do Zakładu Przemysłu Sklejek Biaform - w ciągu kilku ostatnich lat - zbudowane zostały trzy- i czterokondygnacyjne bloki.
Z dwóch stron graniczą one z zabudową jednorodzinną w formie tzw. willi miejskich. - Czyli budynków, które teoretycznie mają zapewnić mieszkańcom spokój od miejskiego gwaru i które mają maksymalnie do trzech kondygnacji. Bloki, które powstały w ich bezpośrednim sąsiedztwie też mają do trzech kondygnacji, a w głębi osiedla – do czterech. Gdyby takie wysokości zostały utrzymane na całym spornym terenie byłoby to akceptowalne jako tak zwane mniejsze zło. Urząd miasta chce jednak dopuścić wyższą zabudowę, a na to się nie zgadzamy – mówi nam Agnieszka Sienkiewicz.
Pałace, stawy, kościół i fabryka
Razem z Maciejem Rowińskim-Jabłokowem jest współinicjatorką idei powołania na Dojlidach parku kulturowego.
- Dzieje naszej dzielnicy, a wcześniej miejscowości o tej samej nazwie, sięgają połowy XV wieku. Wśród najciekawszych zabytków mamy tu - zbudowany w latach 1949-55 według projektu znanego białostockiego architekta Stanisława Bukowskiego - modernistyczny kościół Niepokalanego Serca Maryi i Matki Bożej Ostrobramskiej - opowiada Rowiński-Jabłokow.
Niedaleko stoi też - wzniesiony w połowie XIX wieku - otoczony parkiem i stawami - neoklasycystyczny Pałac Lubomirskich.
- Z lat 80. XIX wieku pochodzi zaś Pałac Hasbacha. Został zbudowany przez jednego z pierwszych białostockich fabrykantów Ewalda Hasbacha, który wzniósł nieopodal tkalnię sukna będącą zaczątkiem dużej fabryki włókienniczej, rozbudowywanej później przez jego syna. W skład założenia pałacowo-fabrycznego Hasbachów wchodziło też osiem XIX-wiecznych domów robotniczych, które przetrwały do naszych czasów i jako obiekty wpisane do rejestru zabytków są własnością miasta (obecnie stoją opuszczone i czekają na remont – przyp. red.). Natomiast na terenie dawnej fabryki włókienniczej zlokalizowany jest dziś zakład Biaform – mówi Rowiński-Jabłokow.
Chcą korzystnie sprzedać ziemię i przenieść się do sąsiedniej gminy
Z dawnej zabudowy, na terenie zakładu, przetrwał jedynie XIX-wieczny komin od strony ul. Dojlidy Fabryczne oraz - stojąca obok niego - kotłownia z początku XX wieku. Oba obiekty są wciągnięte do gminnej ewidencji zabytków. Miejski konserwator zabytków Dariusz Stankiewicz mówi nam, że chciał, aby w ewidencji znalazła się też hala produkcyjna z lat 60. ubiegłego wieku, ale wysłany kilka lat temu wniosek do wojewódzkich służb konserwatorskich do dziś pozostaje bez odpowiedzi.
Teren, na którym stoi wspomniany zakład Biaform jest kością niezgody. Firma chciałaby opuścić to miejsce, a w nowym postawić nowoczesne i większe hale. W tym celu kilka lat temu kupiła 12,5 hektara ziemi w sąsiedniej gminie Wasilków.
Jak mówi nam prezes Biaformu Bartosz Bezubik, żeby plany te mogły się ziścić, firma musi korzystnie sprzedać ziemię w Białymstoku (należy do niej około 12 hektarów, z czego wyłączając tereny zielone, około osiem hektarów jest do zbycia).
- A żeby można było mówić o korzystnej sprzedaży, na tym terenie musi być uchwalony plan miejscowy – zastrzega.
Kolejne podejście do planu miejscowego
Miejscy urbaniści już kilka razy przedstawiali projekt planu. W 2016 roku został on nawet przyjęty przez radę miasta, ale okazało się że – jak stwierdził wojewoda – obarczony był wadą prawną, bo nie pokrywał się w całości z obszarem, jaki zapisano w uchwale intencyjnej. Plan został więc unieważniony, a skomplikowana procedura ruszyła od nowa. Najnowszy projekt został przedstawiony pod koniec zeszłego roku.
Jak informuje nas wiceprezydent Białegostoku Adam Musiuk, szacuje się, że na nowym osiedlu mogłoby mieszkać 2-4 tysiące osób, a na większości terenu przewidziana jest zabudowa wielorodzinna do 14 metrów wysokości, czyli do czterech kondygnacji.
- Od ulicy Niedźwiedziej, czyli od strony zabudowy jednorodzinnej ma być jeszcze niżej – do 11 metrów. Czyli do trzech kondygnacji – mówi.
Wiceprezydent: do 21 metrów wysokości miałoby tylko sześć punktowców
Przyznaje jednak, że projekt planu wprowadza możliwość zabudowy wielorodzinnej do 21 metrów wysokości (to sześć lub siedem kondygnacji, w zależności jak zaplanuje to projektant przyszłego osiedla).
- Chodzi jednak wyłącznie o sześć punktowców, które mogłyby stanąć w środkowej części osiedla, w narożach skrzyżowań przyszłych uliczek osiedlowych. W żadnym razie budynki te nie sąsiadowałyby z zabudową jednorodzinną – zaznacza wiceprezydent.
Nadal rozpatrują uwagi do projektu planu miejscowego
Dodaje, że wysokości mogą być jeszcze w ostatecznym projekcie planu zmienione, bo wpłynęły do tegoż projektu uwagi.
- Miały być rozpatrzone w grudniu. Sprawa jest jednak na tyle skomplikowana, że wydłużyliśmy termin na ich rozpatrzenie. Myślę, że odpowiedzi na uwagi będą gotowe w najbliższym czasie. Później projekt planu będzie wyłożony do publicznej wiadomości, po czym trafi na sesję rady miasta – tłumaczy Musiuk.
Jeśli chodzi o park kulturowy, to opowiada się za ochroną zabytków, jednak ma wątpliwości, czy park to najlepsze rozwiązanie.
- Potrzeba do tego szeregu opinii - chociażby Narodowego Instytutu Dziedzictwa, który gdy był pomysł utworzenia parku kulturowego na Bojarach (to osiedle drewnianych domów, na którym obowiązuje rygorystyczny plan miejscowy, mający powstrzymywać wysoką zabudowę – przyp. red.) zaopiniował ten pomysł negatywnie. Zabytki można chronić również zapisami w planach miejscowych. W projekcie planu dla Dojlid jest mowa o hali produkcyjnej z lat 60., która mogłaby być przeznaczona na cele działalności handlowej – podkreśla nasz rozmówca.
Obrońcy dzielnicy godzą się na "mniejsze zło" bloków do 14 metrów wysokości
Maciej Rowiński-Jabłokow komentuje, że z niecierpliwością czeka na rozpatrzenia przez prezydenta uwag.
- Pod tymi wysłanymi przez nas podpisało się 1750 osób. W większości są to mieszkańcy dzielnicy. Proponujemy wysokość zabudowy do 11 metrów, czyli do trzech kondygnacji. Mogłyby tu powstać jedynie budynki wolnostojące ze spadzistymi dachami i jedną klatką schodową, czyli wille miejskie. Chcemy też, aby powierzchnia zabudowy wynosiła do 20 procent działki, a teren biologicznie czynny zajmował minimum 50 procent działki. Gdyby taka propozycja została przyjęta, nie trzeba byłoby się martwić o zachowanie obecnego charakteru dzielnicy – mówi.
Dodaje, że gdyby jednak miejscy urbaniści te uwagi odrzucili i zadecydowali, że budować można w takiej formie jak na osiedlu przy ulicy Żubrów, to byłoby to – tak jak wcześniej mówiła nam Agnieszka Sienkiewicz - "mniejszym złem" i można byłoby to zaakceptować.
- Urbaniści w projekcie planu miejscowego proponują jednak wyższą zabudowę niż ta wynikająca z decyzji o warunkach zabudowy (wydaje się ją, gdy na danym terenie nie ma planu miejscowego – przyp. red.), którą Biaform uzyskał kilka lat temu – zaznacza Rowiński-Jabłokow.
Dla przedsiębiorcy najlepsze byłoby, gdyby został uchwalony plan miejscowy
Jak mówi nam prezes Biaformu Bartosz Bezubik, miasto wydało decyzję o warunkach zabudowy w 2016 roku i wynika z niej że na terenie zakładu można budować średnio do czterech kondygnacji, czyli do około 14 metrów.
- Oczywiście kwestia tego do ilu metrów można budować jest bardzo ważna jeśli chodzi o cenę, za którą firma może sprzedać nieruchomość, ale kluczowe jest to, żeby na tym terenie był uchwalony plan miejscowy. Inwestorzy z którymi rozmawialiśmy powiedzieli nam, że jeśli nie będzie planu miejscowego, to nie kupią od nas od razu całej działki. Mogą jedynie wykupywać ją po kawałku, jak miało to miejsce w przypadku terenu, na którym powstało osiedle przy ulicy Żubrów. Nie możemy pójść na takie rozwiązanie, bo aby przenieść produkcję do sąsiedniej gminy musimy od razu sprzedać całą działkę, a nie przyjmować od inwestorów płatności w transzach po wykupieniu przez nich poszczególnych kawałków ziemi, na której stoi nasz zakład. Plan jest dla nas najważniejszy, ale dla jasności: akceptujemy wysokość zabudowy do średnio czterech kondygnacji przy zachowaniu parametrów z decyzji o warunkach zabudowy – wyjaśnia.
Planu chce też deweloper
Andrzej Pańkowski, przedstawiciel firmy Rogowski Development, która stawiała bloki przy ulicy Żubrów i jest zainteresowana kupnem działki Biaformu mówi nam, że faktycznie uchwalenie w końcu planu miejscowego byłoby najlepszym rozwiązaniem.
- I żeby ta – trwająca już od wielu lat – dyskusja wreszcie się skończyła i ostatecznie było wiadomo co dalej z tym terenem. Jeśli o nas chodzi, to owszem jesteśmy zainteresowani kupnem działki należącej do zakładu, jest nam jednak obojętne do jakiej wysokości będzie tam można budować - podkreśla.
Dodaje, że wysokości mają jednak znaczenie dla właściciela ziemi.
- Bo jeśli można będzie budować wyżej niż na osiedlu w okolicach ulicy Żubrów, to działka będzie atrakcyjniejsza i właściciel będzie mógł zaproponować nam wyższą cenę za sprzedaż ziemi niż gdyby dozwolona wysokość była taka jak przy ulicy Żubrów. Oczywiście w takim przypadku oznacza to wyższą cenę za metr, którą musieliby zapłacić ewentualni mieszkańcy przyszłych bloków – wyjaśnia Pańkowski.
Pytany o ideę powstania na Dojlidach parku kulturowego, mówi że jego utworzenie oznaczałoby spadek wartości nieruchomości należących do obecnych mieszkańców. - Te działki już dziś są tanie, a byłyby jeszcze tańsze - twierdzi.
Prezes Biaformu tłumaczy, że zakład nie może zostać na swojej działce
Natomiast Bartosz Bezubik uważa, że idea powstania parku kulturowego jest tylko zasłoną dymną, a celem pomysłodawców jest zablokowanie na terenie zakładu jakiejkolwiek zabudowy wielorodzinnej.
- W całej dyskusji wcale najwięcej się nie rozmawia o ochronie zabytków, których na terenie fabryki nie ma, a o wysokości nowych budynków – zaznacza prezes.
Dodaje, że gdyby zakład zdecydował się nie sprzedawać ziemi i zostać w tym miejscu, nie mógłby się rozwijać.
- Nie mamy tu gdzie zlokalizować nowej hali: albo przeszkadza rzeka Biała, z którą sąsiadujemy, albo osiedla domów, albo nasze obecne budynki. Większość działki zabudowana jest niefunkcjonalnymi halami. Ich wyburzenie oznacza wstrzymanie produkcji, a na to nie możemy sobie pozwolić. A w obecnych realiach rynkowych musimy stawiać na nowoczesność i rozwój, inaczej nasz zakład – w którym pracuje obecnie 330 osób – czeka agonia – podkreśla Bezubik.
Debatowali na komisji. Mieszkanka mówiła, że pogłębi się problem z korkami
Pracownicy zakładu tłumnie stawili się w poniedziałek (23 maja) na spotkanie, złożonej z miejskich radnych, komisji zagospodarowania przestrzennego i ochrony środowiska, która od godziny 15 obradowała na Dojlidach - w zespole szkół rolniczych. Mieszkańców było zaś niewielu. Co, jak stwierdziła jedna z nich - Elwira Małyszko, wynikało z faktu, że o godz. 15 wiele osób jest jeszcze w pracy. Na niefortunną godzinę zwołania komisji zwrócił też uwagę radny PiS Paweł Myszkowski, który stwierdził, że wnioskował o jej przesunięcie na godz. 17.
- Nikt z mieszkańców nie jest przeciwny temu, aby Biaform się rozwijał. Nie rozumiemy jednak dlaczego na osiedlu domków jednorodzinnych ma wchodzić tak wysoka zabudowa – powiedziała Elwira Małyszko.
Dodała, że aby z centrum miasta dojechać na spotkanie stała w korku przez 35 minut.
- Państwo sobie wyobrażacie co się wydarzy jeśli sprowadzimy tu kolejne trzy tysiące osób? Trzeba będzie stać przez 60 minut – podkreślała.
Zaznaczyła też, że fakt sprowadzenia na osiedle nowych mieszkańców może oznaczać, że zabraknie miejsc w pobliskiej szkole podstawowej. - Czy to nadal będzie spokojna dzielnica? Nie! Bo nie da się wprowadzić takiej liczby mieszkańców na taki teren – stwierdziła.
Pracownica zakładu o tym, że nie mogą sprzedać ziemi za marne pieniądze
Głos zabrała też jedna z pracownic Biaformu i przedstawicielka zakładowej "Solidarności" Małgorzata Prus, która powiedziała, że zakład chce się stąd wyprowadzić, bo zamierza się rozwijać.
- Przez 15 lat zwiększyliśmy produkcję o 100 procent. Więcej z własnych rąk nie "wyciągniemy". Potrzebujemy nowoczesnych maszyn. Tutaj nie mamy miejsca. Nie chcemy tu być, ale za marne pieniądze nie sprzedamy tej ziemi, bo nie wybudujemy nowego zakładu – tłumaczyła.
Doszło do awantury
W dyskusji brał udział również Maciej Rowiński-Jabłokow, który stwierdził, że rozumie iż "każdy chciałby zarobić miliony na działkach, które posiada, ale nie każdy może". - Dlatego, że takie mamy prawo i zasady współżycia w społeczeństwie - powiedział.
Wyszedł oburzony po tym, jak Wojciech Strzałkowski, przewodniczący rady nadzorczej Biaformu, wyrwał mu mikrofon i zażądał, by dyskusja odbywała się w taki sposób, że przewodnicząca komisji udzielała głosu, a nie żeby mikrofon "krążył" między uczestnikami spotkania.
- To nie jest pana prywatna firma, żeby pan wyrywał mikrofon - zareagował radny Polski 2050 Maciej Biernacki.
Po kilku minutach Strzałkowski przeprosił za swoje zachowanie, przyznając, że niepotrzebnie się uniósł.
- Jesteśmy gotowi na merytoryczną dyskusję. Pani odniosła się do tego, że dziś czeka w korku przez 30 minut, to może będzie czekała dłużej. Rozumiem, że urzędnicy urzędu miejskiego pochylą się nad tym, ile osób będzie mieszkało na tym osiedlu i jakie będą rozwiązania komunikacyjne – mówił.
Miasto chce budować estakadę na bagnach, obrońcy dzielnicy są przeciw
Jak powiedział w rozmowie z tvn24.pl wiceprezydent Adam Musiuk, miasto planuje wybudować estakadę na bagnach, która – jadąc od strony Zabłudowa - połączyłaby rejon skrzyżowania ul. Suchowolca i Plażowej z rejonem skrzyżowania ul. Ciołkowskiego i Nowowarszawskiej.
- Wyprowadzi to ruchu z ulicy Suchowolca, który przez rondo Hasbacha jest obecnie prowadzony ulicą Dojlidy Fabryczne w stronę centrum – zaznaczył.
Na estakadę nie zgadzają się natomiast obrońcy dzielnicy.
- Jej budowa oznaczałaby konieczność wyburzenia kilkudziesięciu domów jednorodzinnych przy ulicy Stawowej, Dojlidy Fabryczne i Dojnowskiej. Poza tym estakada biegłaby zbyt blisko niecki po stawie młyńskim (znajduje się na zapleczu Pałacu Hasbacha – przyp. red.), który to staw należałoby odtworzyć – mówi nam Maciej Rowiński-Jabłokow.
Według niego lepszym rozwiązaniem byłoby wprowadzenie nakazu jazdy ciężarówek – bo jak wskazuje, najbardziej uciążliwy jest ruch tranzytowy – inną trasą.
- Ciężarówka jechałaby ulicą Kuronia, przecinała ulicę Mickiewicza i wjeżdżała w Dywizjonu 303, która łączy się z ulicą Ciołkowskiego. Natomiast docelowo pamiętajmy, że Generalna Dyrekcja Dróg Krajowych i Autostrad zamierza zbudować drogę krajową S19 w nowym przebiegu (z informacji, jakie uzyskaliśmy w GDDKiA w Białymstoku wynika, że ma powstać po 2025 roku – przyp. red.). Gdy inwestycja zostanie zrealizowana, ciężarówki nie będą musiały wjeżdżać do Białegostoku – stwierdził.
O tym, że estakada na bagnach nie jest potrzebna mówi też tzw. piątka dla Dojlid, którą zaproponowali miejscy radni PiS, a na spotkaniu z mieszkańcami - odczytała Katarzyna Ancipiuk z tego klubu.
- Jesteśmy jednak za budową estakady, bo poprawi ona drożność komunikacyjną tej części miasta. Nawet jeśli chodzi tylko o ruch lokalny. A skierowanie ruchu ciężarówek na Kuronia i Dywizjonu 303 byłoby jedynie rozwiązaniem tymczasowym i oznaczałoby, że ciężarówki te musiałyby jechać dookoła. Lepiej skierować ruch na projektowaną estakadę, która byłaby najkrótsza drogą – mówił nam, cytowany wcześniej, wiceprezydent Adam Musiuk.
Być może zwaśnione strony porozmawiają we własnym gronie
Natomiast na posiedzeniu komisji głos zabrał jeszcze Bartosz Bezubik, który podobnie jak Wojciech Strzałkowski, wyraził chęć przystąpienia do merytorycznej dyskusji.
- Tylko dlaczego nikt do nas nie przyszedł przed tym jak pojawiła się inicjatywa? O tym, że chcecie uchwalić park kulturowy dowiedzieliśmy się z mediów, a z tej dyskusji wynika jednoznacznie, że waszym celem jest doprowadzenie do tego, aby na terenie naszego zakładu nie powstała zabudowa wielorodzinna – stwierdził.
Na uwagę, że mieszkańcy zgadzają się na bloki do czterech kondygnacji, odparł że do tego nie jest potrzebne powoływanie parku kulturowego. A po tym, gdy Elwira Małyszko powiedziała, że chciała się z nim wcześniej umówić, żeby porozmawiać, ale "odbiła się" od sekretarki, dał jej swoją wizytówkę.
Na koniec głos zabrała przewodnicząca komisji Katarzyna Bagan-Kurluta, która zaapelowała o to, że aby przed kolejnym posiedzeniem w tej sprawie obie strony spotkały się ze sobą we własnym zakresie i porozmawiały.
Mieli głosować, czy są za parkiem kulturowym. Do głosowania jednak nie doszło
Na sesji rady miasta, w poniedziałek (29 maja), radni mieli decydować, czy podejmą uchwałę intencyjną w sprawie zamiaru utworzenia parku kulturowego.
Do głosowania jednak nie doszło. Radna Katarzyna Ancipiuk z klubu PiS, która miała w imieniu grupy radnych, referować wniosek o podjęcie uchwały (a oprócz niej, pod wnioskiem podpisali się: Maciej Biernacki i Tomasz Kalinowski z Polski 2050, Zbigniew Klimaszewski z PiS oraz Andrzej Perkowski z KO) nieoczekiwanie stwierdziła, że nie chce tego robić.
Przewodniczący rady miasta wyznaczył więc do referowania projektu osobę, która jako pierwsza podpisała się pod projektem - radnego Perkowskiego. Ten stwierdził, że jest zaskoczony biegiem wydarzeń i powiedział, że sprawę przyszłości Dojlid należy jeszcze przedyskutować.
- Warto porozmawiać i nie iść na totalne zwarcie, że zablokujemy wasz rozwój (zwrócił się do pracowników Baformu, którzy przyszli na sesję - red.). Musimy również stać w obronie mieszkańców - powiedział, po czym wycofał swój podpis złożony pod projektem uchwały.
Jako że zgodnie z regulaminem rady miasta, aby projekt grupy radnych mógł trafić pod obrady potrzeba podpisów przynajmniej piątki radnych, przewodniczący zadecydował, że nie może poddać go pod głosowanie, bo bez Perkowskiego są jedynie cztery podpisy.
Obrońca Dojlid zapowiada zbieranie podpisów pod pojektem obywatelskim
- Nie będę już rozmawiał z radnymi na ten temat. Zamierzam rozpocząć zbieranie podpisów pod obywatelskim projektem uchwały w tej sprawie - komentuje, w rozmowie z tvn24.pl, Maciej Rowiński-Jabłokow.
Aby obywatelski projekt uchwały mógł trafić na sesję musi się pod nim podpisać minimum 300 osób posiadających czynne prawo wyborcze do organu stanowiącego (czyli osób, które figurują w Białymstoku w spisie wyborców).
Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: Tomasz Mikulicz