- Chciałabym trochę zarobić - deklaruję na rozmowie w firmie, która zbiera pieniądze na chorego chłopca. Dostaję zatrudnienie. I zapewnienie: tu zarabia się więcej niż rozdając ulotki w klubach go-go. - Dostajemy czasem 5, czasem 20 złotych - mówi matka chłopca, która nie wie, że firma wykorzystująca historię jej dziecka miesięcznie obraca nawet kilkudziesięcioma tysiącami złotych.
- Ile chcesz ofiarować? - zaczepia na wrocławskim rynku przechodniów młody chłopak.
W ręce trzyma plik pocztówek, w kieszeni dzwonią mu drobne. Złotówka, dwa złote, pięć.
Niektórzy za kartkę zapłacą więcej, bo cel jest szczytny. Pieniądze mają trafić do małego Mateusza, który od urodzenia cierpi na celiakię trzewną, chorobę, przez którą nie trawi glutenu. Pilnie potrzebuje pieniędzy na jedzenie i rehabilitację, bo ledwo chodzi.
"Nie zbieramy. My gromadzimy"
- Czyli zbieracie na Mateusza? - dopyta się co dociekliwszy przechodzień.
I dopiero wtedy usłyszy słowo klucz: - Nie zbieramy. Gromadzimy - wytłumaczy grzecznie młody chłopak.
Bo na zbiórkę publiczną potrzeba zgody MSW, a potem z każdej pozyskanej złotówki trzeba się rozliczyć.
A i chłopak z pocztówkami, nie jest wolontariuszem żadnej fundacji. Pracuje w firmie. Za zaczepianie przechodniów sam dostaje pieniądze. Jakie? Postanowiliśmy sprawdzić.
- Nie ukrywam, że po prostu chciałabym trochę zarobić - otwarcie zaczynam rozmowę z Adamem, właścicielem firmy, który z wydrukowanymi pocztówkami wysłał na wrocławski rynek kilka osób. Jego firma jest niewielka, szuka nowych ludzi. Mają być otwarci i umieć skutecznie wyciągnąć od przechodniów drobne pieniądze na Mateusza. Tak jak młody chłopak: - Powiem ci, że w Rybniku wczoraj przez cały dzień sam od godziny 12 do 17 zgromadziłem prawie 500 złotych - chwali się.
Każdy przychodzi tu zarobić
- Zarobić? Ale to każdy tu po to przychodzi - tłumaczy mi właściciel firmy.
- Ci też tu przyszli. Samanta (kluby - przyp. red.) go-go reklamowała. Ale 6 zł na godzinę dają, czy 8. Co to jest? - kpi.
Bo u niego zarabia się więcej. Średnio co dwa miesiące firma drukuje 20 tys. pocztówek. Jeśli każdą sprzedadzą za złotówkę, zarobią więc 20 tys. zł.
- Ale rzadko wpłacają po złotówce. Najczęściej 2, 5 złotych - mówi Jacek, prawa ręka szefa.
Ile sam zarabia? - No tak po 300 zł dziennie - mówi.
Tylko skąd biorą się pieniądze na wypłaty, skoro te uzbierane mają trafić na konto chorego Mateusza?
- Nie jesteśmy żadną instytucją charytatywną. Tylko po prostu zwykłą działalnością. Dzięki temu pani może zarobić, czy kolega i firma czerpie z tego jakieś tam profity - jasno stawia sprawę właściciel.
A czy do małego Mateusza trafia cokolwiek? - Tajemnica handlowa. Między mną a rodzicami dziecka - pytania zaczynają już irytować właściciela.
Oficjalna wersja, którą jego pracownicy przedstawiają przechodniom jest taka: z uzbieranej kwoty 70 proc. trafia do chłopca, reszta pieniędzy rozdzielana jest na produkcję pocztówek i wypłaty.
A jaka jest nieoficjalna? - Szef ma wyznaczoną kwotę, ile ma wpłacać miesięcznie. Na pewno to nie są dwa zera. Tylko więcej - mówi Jacek.
Więcej niż dwa zera, czyli ile?
- Przyjechał taki pan z fundacji i powiedział, że w miarę możliwości tam 5, 10 złotych wpłaci. Mnie ratuje tyle, co jemu chlebek kupić - mówi Agnieszka Laszkowska, matka chorego chłopca.
Dwa lata temu zamieściła w internecie dramatyczną prośbę. Ma piątkę dzieci, z czego dwójkę poważnie chorych synów. I żadnej pracy. Na opublikowany wpis natknął się Adam. Wsiadł w samochód i z Wrocławia przejechał ponad 600 km, żeby dotrzeć pod Olecko, do małej wsi w województwie warmińsko-mazurskim. To właśnie tam mieszka Agnieszka z dziećmi.
- Przyjechał wieczorem, już ciemno było - mówi kobieta, która podpisała umowę z mężczyzną. A w niej zapis: "celem współpracy jest dobro Mateusza Laszkowskiego, u którego w 4 miesiącu życia wykryto chorobę trzewną".
I że wpłaty będą dokonywane na podane konto. Ile? Jak często? Tego w umowie już nie ma. Ale Agnieszka nawet o tym nie wie, bo swojej kopii nie dostała. Swoje dane i historię choroby chłopca podała.
- No tak się trochę bałam, czy mnie ktoś nie naciąga, czy moim kosztem i mojego dzieciaka nie zbiera pieniążków sobie. Ale niby zawsze tam 20 zł, 10 zł wpłynie na konto - mówi kobieta.
Odkąd podpisała umowę z Adamem, łącznie dostała 500 zł. Ile pieniędzy zostało podzielonych między współpracowników?
Nie wiadomo.
Można tylko szacować i dwanaście miesięcy współpracy przemnożyć przez minimum 10 tys. zł. - Ten pan nie dał mi do zrozumienia, ile pieniędzy mogą zbierać. Twierdził, że on na tym zysku nie ma, że on tak pomaga ludziom i dzieciom chorym - mówi Agnieszka.
On na tym zysku nie ma?
Po naszej interwencji Adam zmienia siedzibę swojej firmy. Jak nieoficjalnie się dowiedzieliśmy, działalność z wrocławskiego rynku przenosi do innych dużych miast - do Poznania, Rybnika, Częstochowy i Szczecina. Jego współpracownicy odbierają telefony, ale udają, że są kimś innym niż jeszcze tydzień temu. - Jacek? Tu Zdzisław, jakaś pomyłka - mówi przez telefon prawa ręka szefa.
- Nie szukam nikogo do pracy, telefon razem z kartą kupiłem tydzień temu na giełdzie samochodowej - denerwuje się sam szef, kiedy dzwonimy, żeby sprawdzić gdzie teraz można zastać tych, którzy chcą "pomóc" małemu Mateuszowi.
Gdy przedstawiamy się jako redakcja TVN24, Adam przestaje udawać.
- Znaczy jak oszukuję ludzi? Nie rozumiem - odpowiada.
- Ja nie jestem fundacją, żebym zbierał (pieniądze - przyp. red). Nie będę na ten temat rozmawiał, od tego jest urząd skarbowy - ucina, a na pytanie, czy uważa swoją działalność za moralną, rzuca słuchawką.
Prawnik: To oszustwo
- Nie wiem, kogo bardziej oszukują ci ludzie. Czy tych, którzy kupują pocztówki, czy tę kobietę. Oszukali matkę i dziecko, używając ich wizerunku do działalności gospodarczej, żeby na nich zarobić. Ja bym nie kupił, gdybym wiedział, że to nie jest przeznaczone na szczytny cel i na pomoc potrzebującemu - tłumaczy Krzysztof Budnik, prawnik.
A co, jeśli w umowie nie jest sprecyzowane, ile firma zobowiązuje się płacić kobiecie i jak często robić przelewy? - Ale na czyją korzyść powinno to przemawiać? Dlaczego na stronę dłużnika, który zobowiązał się, że będzie płacił? Jak precyzują tym zaczepianym przechodniom, którzy dają im pieniądze, że 70 procent trafi do chorego, to ta kobieta ma prawo żeby ubiegać się o te 70 procent - mówi.
Ale radzi też samym chcącym pomóc: by mieć pewność, że osoby którym dajemy pieniądze, są uczciwe, można sprawdzić w inspekcji ochrony konsumentów i na policji. Ostrzegają też sami policjanci: - Trzeba być czujnym. Przykładów na ludzi nieuczciwych jest wiele - mówi Paweł Petrykowski z dolnośląskiej policji.
Autor: Olga Bierut/ iga / Źródło: TVN24 Wrocław
Źródło zdjęcia głównego: TVN24 Wrocław