Mówią, że zabrali flagi, ale nikogo nie uderzyli. Po Marszu Równości był atak, teraz jest proces

Atak po Marszu Równości we Wrocławiu. Początek procesu
Napadnięci po Marszu Równości we Wrocławiu po pierwszej rozprawie
Źródło: D. Stanisławski | TVN24 Wrocław

Przed wrocławskim sądem rozpoczął się proces dotyczący incydentu, do jakiego doszło po Marszu Równości we Wrocławiu. Grupa młodych mężczyzn miała wówczas zaatakować osoby wracające z manifestacji. Doszło do rękoczynów. Oskarżeni przyznają, że brali udział w zajściu, ale twierdzą, że nikogo nie uderzyli.

Marsz Równości przeszedł ulicami Wrocławia 6 października 2018 roku. Uczestnicy marszu protestowali przeciwko mowie nienawiści i przemocy motywowanej uprzedzeniami, domagali się stanowczego reagowania na wszelkie przejawy homofobii, ksenofobii, rasizmu w przestrzeni publicznej oraz żądali bezwzględnego potępiania środowisk faszystowskich, neonazistowskich i nacjonalistycznych.

Na trasie przemarszu odbywała się kontrmanifestacja. Swoje niezadowolenie pokazywali przedstawiciele krucjaty różańcowej. Na spotkanie uczestnikom Marszu Równości wyszli również nacjonaliści i pseudokibice.

"Kopnął mnie w plecy i zwyzywał"

Po marszu doszło do ataku na dwójkę jego uczestników. Z rąk Anny Kowalczyk-Derlęgi wyrwano między innymi flagę, a z jej torby napastnik zabrał jej megafon. - Rzuciłam się za nim, ale on znów mi go wyrwał i ja się przewróciłam, ciągnął mnie, przewrócił się sam. Potem wstał, kopnął mnie w plecy i zwyzywał - opowiadała kobieta.

Następnie napastnik, wraz z kilkoma innymi mężczyznami, miał uciec. Po spotkaniu z agresorem Kowalczyk-Derlęga miała stłuczony łokieć i kolano.

Napastników widzieli więcej

Policji udało się ustalić i zatrzymać trzech młodych mężczyzn. Zostali oni oskarżeni o pobicie. Jak utrzymują zaatakowane osoby sprawców miało być od sześciu do ośmiu.

We wtorek rozpoczął się proces w tej sprawie. - Oskarżeni, wspólnie i w porozumieniu z innymi osobami, działając w celu osiągnięcia korzyści majątkowej i stosując przemoc w postaci bicia i kopania po całym ciele i przewrócenia na ziemię oraz grożenia pobiciem i pozbawieniem życia doprowadzili do stanu bezbronności, a następnie zabrali sześć flag, baner reklamowy i statyw reklamowy - odczytała akt oskarżenia prokurator.

Oskarżony: było to naprawdę głupie

Wszyscy oskarżeni wyrazili żal z powodu tego co się stało. Nie przyznali się jednak do pobicia, a jedynie do zabrania rzeczy, które należały do wracających z marszu.

- Chciałem z tego miejsca przeprosić wszystkich, którzy poczuli się pokrzywdzeni przez moje zachowanie. Było to naprawdę głupie z mojej strony - mówił jeden z nich. Mężczyźni twierdzą, że działali pod wpływem impulsu i głupoty. Nie mieli też - zgodnie z tym co mówią - zamiaru nikomu zrobić krzywdy.

Pokrzywdzeni nie wierzą

Wiary ich słowom nie dały pokrzywdzone osoby. - Przyjmuję słowa przepraszam, ale absolutnie nie wierzę w to, że jest im przykro - stwierdziła Kowalczyk-Derlęga.

A jej towarzysz z feralnego dnia, Krzysztof Niciejewski z wrocławskiego KOD, dodawał: - Wysłuchaliśmy wspaniałych wystąpień oskarżonych. Według mnie były one bardzo dobrze wyreżyserowane. Nikt nie napada sobie ot tak. Nie napada się na inną osobę, bo ta ciągnie ponton w kształcie jednorożca. Był to napad, który został zaplanowany. Jak twierdzi Niciejewski kilka godzin wcześniej trzej oskarżeni mężczyźni wzięli udział w zgromadzeniu podczas którego, pod adresem uczestników Marszu Równości, padały obraźliwe słowa.

Autor: tam/gp / Źródło: TVN24 Wrocław

Czytaj także: