Samorządowcy, którzy jeszcze rok temu głosowali za nowym podziałem województwa na "regiony śmieciowe", teraz są mu przeciwni. - Chcemy znieść granice, bo powodują zanik konkurencji i wygórowane ceny - mówią ci, którzy chcieli przeforsować nowy projekt. Większość sejmiku była jednak na "nie".
Według "Wojewódzkiego Planu Gospodarki Odpadami", czyli uchwały, którą radni przyjęli pod koniec czerwca ubiegłego roku, Dolny Śląsk został podzielony na sześć "śmieciowych regionów".
Od lipca, kiedy ustawa wejdzie w życie, śmieci z danego regionu będą mogły być wywożone tylko do specjalnych punktów na terenie tego regionu.
Region północno-centralny, w którego skład wchodzi Wrocław, ma na razie tylko jeden taki punkt. - Docelowo powstaną trzy - zapewnia Paweł Karpiński z departamentu środowiska urzędu marszałkowskiego.
Będą to trzy punkty prywatne, obsługiwane przez zewnętrzne firmy, a nie przez gminy, tak jak dzieje się to w sąsiednim regionie, w Legnicy i Lubinie. A to - zdaniem niektórych radnych - oznacza wyższe ceny za wywóz śmieci dla wrocławian, niż np. dla legniczan.
Zmienili zdanie
- W Legnicy taki punkt pobiera opłatę w wysokości 270 zł za tonę śmieci, a w Rudnej Wielkiej, czyli jedynym otwartym na razie punkcie w naszym regionie, aż 370 zł - denerwuje się Patryk Wild, radny Obywatelskiego Dolnego Śląska, który wnioskował o nadzwyczajną sesję sejmiku w tej sprawie. - Zanim Dolny Śląsk został podzielony granicami, ten sam punkt pobierał jedynie 210 zł, widać więc jak na dłoni, że brak konkurencji oznacza wysokie ceny - tłumaczy.
Jego ugrupowanie rok temu głosowało za przyjęciem planu z granicami. Dlaczego zmieniło zdanie?
- Bo marszałek zapewniał, że wszystko będzie w porządku - mówi Wild. - Teraz zabrakło nam jednej osoby, żeby przegłosować pomysł na zniesienie granic między "śmieciowymi regionami" na Dolnym Śląsku. Przez marszałka wrocławianie zapłacą więcej za śmieci - dodaje.
Marszałek swojego zdania nie zmienił i nie zgadza się z radnym Wildem. - Musimy poczekać do lipca, żeby się przekonać, jak sytuacja będzie wyglądać w praktyce. Do tej pory uruchomione zostaną dodatkowe dwa punkty, do których wożone będą śmieci, w Środzie Śląskiej i Jaroszowie, więc konkurencja będzie - ocenia Dagmara Samól-Turek, rzeczniczka marszałka.
"Wrocław zrzuca na nas odpowiedzialność"
Przedstawiciele urzędu przyznają jednak, że taniej niż w Legnicy czy Lubinie nie będzie. - A to wina władz Wrocławia, które nie zorganizowały gminnego punktu - twierdzi Karpiński. - Koszt postawienia spalarnii to 600 - 700 mln zł, ale kilka lat temu ministerstwa dawały na to dofinansowanie. 300 mln zł dostały Poznań i Kraków. A władze Wrocławia nie wypełniły wniosku, więc musimy korzystać z prywatnych, droższych firm. Zamiast wydać tyle pieniędzy, mogły też za 70 mln zł postawić zwykły punkt. Ale tego też nie zrobiły - rozkłada ręce.
Dzisiejsza dyskusja to efekt nowelizacji tak zwanej ustawy śmieciowej, która przewiduje przejęcie przez gminy w lipcu gospodarowania odpadami na ich terenie.
Autor: bieru/mz / Źródło: TVN24 Wrocław
Źródło zdjęcia głównego: sxc.hu | canKeeper