Przez Czerwieńsk jechało wojsko. Wracali z ćwiczeń w Czechach. Dwie dziewczynki szły chodnikiem. - Myślałam, że to trzecia wojna światowa - mówi jedna z nich, a zaraz potem w głowę dostaje metalową skrzynką, którą z impetem zrywa ze ściany zbyt wysoki wóz z wojskowymi. Reporterka tvn24.pl sprawdza, jak to możliwe, że tragedii dziewczynek nikt nie jest winny. Reportaż również w "Dużym Formacie".
Wiktoria pamięta to tak: Szłyśmy do sklepu po słonecznik, a tu z naprzeciwka pędzi olbrzymi wojskowy samochód.
Jessica: Nawet powiedziałam, że chyba trzecia wojna światowa się szykuje.
Wiktoria: Nagle nadjechało drugie wielkie auto. I już niewiele pamiętam.
Jessica: Wsuwki jej wypadły.
Wiktoria: Koczek mi się jakoś zepsuł. Chcę poprawić i czuję gorąco.
Jessica: Odwracam się, a ona cała we krwi. To zaczęłam krzyczeć.
A potem dzieciaki wołały, że Wiktorii głowę urwało albo że cała we krwi chodzi po ulicy. Dobrze, że Czerwieńsk jest mały, ledwo cztery tysiące ludzi, wszyscy się znają i wiedzą, gdzie zapukać, żeby sprawdzić, że 14-latka jednak żyje.
Sprzedawczyni ze spożywczaka: – Kolejka przy kasach, a tu wpadają dwie nastolatki. Jednej z głowy tryska fontanna krwi. Dziewczyny na kasach zaczęły mdleć – mówi sprzedawczyni, rzuciła wtedy bochenki chleba i pobiegła na zaplecze po papierowe ręczniki. Uciskała nimi miejsce, gdzie chwilę temu był koczek. Magazynier zadzwonił na pogotowie, a potem do kumpla, taksówkarza z Zielonej Góry, żeby odreagować.
Matka Wiktorii: Jessica dzwoni i pyta, gdzie pani jest, bo… Wiktoria miała wypadek. Klientki z farbami na głowie, obłożone wałkami, jak to przed sobotą. Mam mały zakład fryzjerski przy domu. Nie patrz na nas, tylko goń, mówią klientki. Więc w kapciach i dresie pogoniłam do sklepu – płacze matka.
Dziewczynki nie zdążyły wyjść z kadru
Kamery zapamiętały to tak: W lewym górnym rogu widać chodnik. Po drugiej stronie ulicę Kolejową, która prowadzi na Nietków, w stronę jednostki wojskowej. Z prawego górnego rogu wyjeżdża wielkogabarytowe auto. Pędzi i znika z kadru.
W lewym górnym rogu pojawiają się 14-letnia Wiktoria i 13-letnia Jessica. Idą po słonecznik. Nie zdążą wyjść z kadru, kiedy pojawi się kolejny wielki wóz. Zerwie linie nad ulicą. Te pociągną telekomunikacyjną skrzynkę przyczepioną do ściany kamienicy. Skrzynka spadnie Wiktorii na głowę. Kable uderzą też Jessicę. Siła uderzenia złamie dziewczynki w pół, schylą się i uciekną z kadru.
Potem zatrzyma się kolejne wojskowe auto. Żołnierze popatrzą na strącone kable. Zablokują trasę na kilka kwadransów. W kolumnie stoi też karetka. I przynajmniej kilkunastu żołnierzy, wyszkolonych z pierwszej pomocy. Nikt nie zauważy dwóch zakrwawionych dziewczynek. Widać jeszcze przechodzącą kobietę z wózkiem, śmiejących się pod sklepem mężczyzn i żołnierzy podnoszących kabel.
Proszę patrzeć w lewy górny róg
Justyna Jończyk, matka Wiktorii, film zna na pamięć. Zapis monitoringu przyniósł jej właściciel sklepu z ulicy Kolejowej. Jego kamera nagrała wypadek. Na filmie nie widać jak Wiktoria po raz pierwszy mdleje, jak Jassika ciągnie ją za bluzę do sklepu.
Wiktoria pamięta jeszcze kilkanaście drzwi. Jak wynoszą ją ze sklepu. I drzwi karetki. Izba przyjęć, SOR, korytarz, sala operacyjna, anestezjolog. Drzwi, drzwi, drzwi. – Ja mówię do lekarza, że mi córka zwariowała, bzdury opowiada, zachowuje się dziwnie. A lekarz, żebym ją zostawiła. Póki jest adrenalina, to Wiktoria tak bólu nie czuje. Puszczać ją zaczęło dopiero na sali. Mówi do lekarza, żeby ją szybko usypiali, bo zaczyna się bardzo bać i nie wytrzyma – opowiada Jończyk. Mieli tylko pozszywać, postanowili jednak operować. Dwie godziny czekania na korytarzu. – Wiecie, co to dla matki oznacza? Jak się ma jedno dziecko? Człowiek myśli, co mi oddadzą. Będzie ona, czy jej już nie będzie?
W tym samym czasie na Kolejową dojeżdża policja. Ofiar wypadku nie ma, wojskowych aut też nie, nawet skrzynka z chodnika zniknęła. Wisi tylko prowizorycznie zabezpieczony kabel.
Lekarz: Masz wielkie szczęście, że przeżyłaś
Dwie godziny operacji, czternaście szwów, bo rozcięcie głębokie, aż do czaszki. Lekarze mówili: Dziecko, ty masz wielkie szczęście, że przeżyłaś. Noc na sali i decyzja, że Wiktoria ma wracać do domu. Ze wstrząśnieniem mózgu trzeba leżeć, nie ruszać się. Najlepiej będzie we własnym łóżku. Justyna Jończyk wzięła więc wypis, córkę i wróciła do Czerwieńska.
Policjant w notatce zapisał: Przewody te w wyniku zerwania spadły na drogę wraz z umocowaniem metalowym i uderzyły w głowę małoletnią Jessicę i Wiktorię, w wyniku czego Jessica doznała obrażeń ciała w postaci zasinienia na głowie, a Wiktoria doznała obrażeń ciała w postaci rany ciętej głowy. – Policjant pisał i płakał razem ze mną – mówi matka.
Pierwszy miesiąc wyglądał monotonnie. Fryzjerka zamknęła zakład i pilnowała córki. Trzeba zaprowadzić do toalety, pomóc usiąść, bo ciągle się kręci w głowie, chce się wymiotować, szwy pulsują, skronie pękają. Zrezygnowała też ze swego łóżka, bo Wiktoria już sama nie zaśnie, przy mamie oko zmruży, ale przez sen woła Jessicę. Nie może z córką do lekarza pojechać windą, auta zaparkować w podziemnym parkingu, czy przejść z nią ulicą Kolejową. – Ona się boi – mówi Justyna Jończyk.
Drugi miesiąc już z urozmaiceniami i wędrówką po lekarzach. Tu Wiktorię chce obejrzeć chirurg dziecięcy, tu neurochirurg, bo okazuje się, że skrzynka przebiła nie tylko skórę głowy, ale i nerwy. Wiktoria traci czucie w lewej stronie twarzy, dostaje ataków bólu. Zaczyna chodzić do psychologa, ale na krzyki w nocy i panikę to za mało. Psycholog radzi psychiatrę. Ten mocne leki.
Trzeci miesiąc. Dziewczynka zaczyna nadrabiać zaległości w szkole, ale po sześciu lekcjach kręci jej się w głowie.
Czwartego miesiąca dziewczynka zalicza już ósmą wizytę u chirurga, piątą u neurochirurga, trzecią u psychologa i drugą u psychiatry. Obchodzi swoje 14 urodziny. 18 grudnia dostaje prezenty, a jej matka list. „Umarzamy dochodzenie z powodu braku znamion czynu zabronionego. Podpisano: prokuratura rejonowa w Zielonej Górze”. Powód? – Bo dziecko leżało w szpitalu mniej niż siedem dni – tłumaczy rzecznik prokuratury.
Wojsko: strasznie krzywdzące dla naszych żołnierzy
Wojsko zgodę na przejazd miało. – Wracaliśmy z ćwiczeń w Czechach – mówi major Mariusz Urbański z 4 Zielonogórskiego Pułku Przeciwlotniczego im. Stefana Roweckiego „Grota”. – Przewożony był ciężki sprzęt, stacje radiolokacyjne. Każda na długiej na 20 metrów platformie. Ładunek był wielkogabarytowy, ale przepisowy. Przejechała jedna z tych platform ze stacją, a za nią jechali żołnierze. I to właśnie im pod koła spadły linie. Zatrzymali się, zabezpieczyli teren. Nikt nie widział tych dziewczynek, nikt nie słyszał, żeby o pomoc krzyczały – zapewnia major. O dziewczynkach dowiedział się z zapisu monitoringu i z policji: – Ale proszę zobaczyć nagranie, one tam same oddaliły się po zdarzeniu.
Wyrok? Zdaniem wojskowego winny jest ten kto linie wieszał. Bo wojsko z tym samym sprzętem, tylko w drugą stronę, do Czech, jechało dwa tygodnie wcześniej. I żadnych przeszkód nad głowami. – Ktoś w czasie naszego wyjazdu zrobił samowolkę – denerwuje się. – Zrzucanie winy na wojsko jest strasznie krzywdzące dla naszych żołnierzy. Przecież wszyscy są przeszkoleni. Każdy by pomógł. Ale nikt nie zauważył dziewczynek.
Nie pomogli wtedy, chcieli pomóc później. – Bardzo współczujemy dziewczynce i jej matce. Ale nie mogliśmy ich odwiedzić, ponieważ policja nie udziela danych osób, a jej matka nie skontaktowała się z nami – rozkłada ręce major.
Sprawdzam. Mnie wystarczyło kilkanaście sekund, żeby w wyszukiwarce odkopać numer stacjonarny do matki dziewczynki. Poza internetem jest jeszcze łatwiej. Drzwi kobiety wskazują mi sami mieszkańcy już na przystanku autobusowym. Wszyscy wiedzą, gdzie mieszka dziewczynka, której skrzynka wbiła się w głowę.
Zarząd dróg: Nie jesteśmy winni
– Problem się pojawia wtedy, jak nie mamy informacji. Nie mieliśmy informacji, że nad ulicą Kolejową niebezpiecznie nisko wiszą kable – tłumaczy Ryszard Łuczyński, który w zielonogórskim zarządzie dróg wojewódzkich odpowiada za wydawanie zgód na przejazdy aut nienormatywnych. Procedura jest prosta. Urzędnicy sprawdzają mapę, czy nie ma zbyt niskich mostów, wiaduktów czy innych przeszkód. – Bo my to wszystko mamy zapisane w bazie – zapewnia Łuczyński. – No ale informacji o liniach nie było. Przecież jak jeździmy po trasach, to nie sprawdzamy metrówką każdej instalacji czy idzie pół metra wyżej, czy pół metra za nisko.
Krzysztof, właściciel sklepu, którego monitoring nagrał wypadek: – Przecież to nie pierwszy raz, jak ktoś te kable ciągnie. Ludzie zgłaszali, że za nisko wiszą, że może być tragedia. Raz tylko strażacy poprawili i tak zostało.
Piotr Iwanus, burmistrz Czerwieńska: Wisiało na tyle nisko, że bardzo wysokie samochody mogły bez problemu zahaczyć.
Policja: – W kwietniu ciężarówka przewożąca maszynę budowlaną zerwała linię energetyczną na ulicy Kolejowej. Kierowca dostał 200 zł mandatu.
Według urzędnika wydającego zgodę na przejazd aut nienormatywnych, powieszenie kabli na odpowiedniej wysokości należy do ich właściciela.
W swojej bazie operator ma z tego dnia notatkę: nisko wiszący nad drogą kabel grozi zerwaniem. Sprawę zgłosiła policja godzinę po wypadku. – Tego samego dnia kabel został prawidłowo podwieszony – zapewnia Maria Piechocka, rzeczniczka Orange w regionie.
W bazie nie ma informacji jak przed wypadkiem wisiały linie. Zgodnie z prawem linie nad ul. Kolejową nie powinny wisieć niżej niż 4,6 metra. – Nie otrzymaliśmy zgłoszenia o złym stanie kabli w tej miejscowości – mówi rzeczniczka. Nie potrafi powiedzieć jak częste są kontrole infrastruktury. – Systematycznie i zgodnie z planem. Każdorazowo reagujemy, kiedy dostajemy z policji, od mieszkańców lub zarządców informacje, że kable wiszą zbyt nisko.
Skrzynka zniknęła
Matka Wiktorii: Umorzyli postępowanie, bo nie było znamion czynu zabronionego. Jakieś żarty? Jakbym spowodowała taki wypadek, to bym siedziała trzy miesiące do sprawy. Ci sobie odjechali z miejsca wypadku, nie pomogli i nagle brak znamion czynu zabronionego. Zniknęła też skrzynka. Policja dzwoniła na pogotowie i pytała czy dziewczynki nie wzięły jej ze sobą. A lekarka tylko krzyknęła: Wiktoria w głowie jej nie ma!
Prokurator: nie chciałbym o tym mówić
Zażalenie kobiety na decyzję prokuratury wpłynęło jeszcze w grudniu. Z pełną dokumentacją medyczną, zaświadczeniami od chirurgów, psychologów, psychiatry. – Wcześniej biegły sądowy pod uwagę brał tylko wypis ze szpitala i na jego podstawie wydał kategoryczną opinię o jej stanie zdrowia, nie potrzebowaliśmy wtedy więcej dowodów – potwierdza Robert Kmieciak, prokurator rejonowy w Zielonej Górze. – Teraz przyjrzymy się sprawie na nowo. Uzupełnimy materiał dowodowy i dopiero wtedy zażalenie prześlemy do sądu. Inne dane mamy.
Tak? To jaka była wysokość konwoju? Prokurator: Wiem, ale nie powiem.
Na jakiej wysokości wisiały kable? Prokurator: Nie chciałbym o tym mówić.
Do kogo kabel należał? Poczekajmy z odpowiedzią na to pytanie.
Co się stało ze skrzynką? Nie komentuję tego.
Postępowanie wobec wojska zostało umorzone? Zostało. – Ale proszę napisać. To nie jest tak, że my nie chcemy pomóc tej rodzinie. Ja osobiście, jak już zakończymy sprawę z urzędu, będę chciał proponować matce, że wspomogę ją w postępowaniu cywilnym. Możliwe, że wojsko wypłaci wtedy odszkodowanie – zapewnia prokurator.
Autor: Olga Bierut / Źródło: Duży Format, tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: monitoring sklepu / arch. własne Wiktorii