Wzięli do ręki kamery, podpięli mikrofony i postanowili nakręcić film. Grupa mężczyzn z wrocławskiego schroniska dla bezdomnych odkryła w sobie miłość do kina.
Jest ich sześciu: Leszek, Heniek, Waluś, Szymon, Franek i Buguś zwany „Linda”. Na co dzień mieszkają w schronisku im. św. Brata Alberta. Od lat starają się wrócić do zwykłego życia.
- W tej chwili już jesteśmy grzecznymi chłopcami. Nie jesteśmy „trunkowi” – zapewnia Leszek Herliczka, filmowiec, bezdomny od 17 lat. Waluś, choć nie pije od ponad 10 lat, zatacza się jakby był pijany. To skutek wieloletniego alkoholizmu.
Życie bez fikcji
Pięć lat temu Dariusz Dobrowolski, kierownik schroniska, zainteresował swoich podopiecznych kinem. W ten sposób powstała grupa „Albert Cinema”, która ma już w dorobku inne produkcje. Dwa lata temu nakręcili „Mój Manhatan”, historię własnego schroniska zimą, kiedy zamiast maksymalnie stu, w ciasnych pokojach musi pomieścić się nagle dwieście osób. Bezdomni nie udają, aktorzy nie grają. Mówią po prostu tak jak jest. A jest trudno.
- Kac zmusi do wszystkiego tak jak głód – można usłyszeć w jednej z rozmów uwiecznionych na filmie. Choć nie jest łatwo, z bezdomności próbują się wyrwać. Taką szansą jest właśnie kolejny film. Pierwsze zdjęcia rozpoczęły się na początku marca.
Mikrofon na kiju od szczotki
- Bardzo kiepsko jest u nas ze sprzętem. Kiedy wydaje się, że wszystko wyszło tak jak trzeba to okazuje się, że widać mikrofon, który jest na kiju od szczotki i trzeba powtarzać – opowiada Leszek.
– Jest to jednak życie bez fikcji – dodaje.
Kamera towarzyszy bezdomnym podczas codziennych prac, kiedy rozmawiają albo kłócą się ze sobą.
- Ale dostają też szansę na wyjście poza schronisko, na rozmowy z ludźmi, z którymi mogliby nigdy się nie spotkać - mówi Rafał, zastępca kierownika schroniska. - To pomaga w lepszym spojrzeniu na samego siebie. I wyjściu z bezdomności.
Autor: ansa, bieru / Źródło: TVN24 Wrocław
Źródło zdjęcia głównego: albertcinema.pl