Mieszkaniec Wałbrzycha (woj. dolnośląskie) przez ponad 30 lat czekał na możliwość zbadania terenu, na którym ma się znajdować "złoty pociąg". Gdy dostał oficjalną zgodę, jego szczęście trwało tylko trzy dni. Prace zostały przerwane "wizytą trzech panów". - Miałem im oddać dokumenty, ale tego nie zrobiłem. Mam je do dziś - mówi Tadeusz Słowikowski, uważany za pierwszego poszukiwacza tajemniczego składu. I dodaje, że ma nadzieję, że "polski rząd w końcu zbada sprawę pociągu".
Tadeusz Słowikowski zaczął poszukiwania pociągu kilkadziesiąt lat temu. Pierwszy raz usłyszał o nim w 1955 r., gdy zaczął pracować w kopalni, w której pracowali też Niemcy. Wśród nich krążyły opowieści o tajemniczym tunelu i szczelnie ogrodzonym terenie. Kilkanaście lat później Słowikowski wpadł na trop mężczyzny, który widział, jak "wpychali wagony w kierunku Zamku Książ". - Opowiadał mi, że na terenie, który był ogrodzony płotem, zobaczył dwa wagony stojące obok siebie. To wzbudziło jego ciekawość - mówi dziś Słowikowski.
Wyczekiwane prace i nagły zakaz
Na emeryturze poszukiwania pociągu stały się jednym z głównych zajęć pana Tadeusza. - Kopaliśmy, dokopaliśmy się do gruzu i kamieni, które jak dla mnie prowadziły do tunelu. Później pół roku starałem się o pozwolenie, bo chcieliśmy oficjalnie kopać. Za prace nikt nikomu nie płacił - wspomina Słowikowski.
Gdy pozwolenie w końcu dostał, długo nie cieszył się oficjalną zgodą. - Kopaliśmy trzy dni. Już zastanawiałem się, co zrobimy, jak to miejsce będzie zaminowane, bałem się, bo nie chciałem mieć nikogo na sumieniu - opowiada pan Tadeusz. I dodaje, że rozmyślania przerwała mu wizyta "trzech panów".
Mężczyźni kazali opuścić Słowikowskiemu teren i oddać dokumenty na temat pociągu. - Powiedzieli, że mamy odejść, zabezpieczyć teren i wyrównać to, gdzie było kopane. Dokumenty miałem oddać, ale ich nie oddałem i mam je do dziś - stwierdza mieszkaniec Wałbrzycha.
"Złoto? Jakie złoto?"
Pan Tadeusz śmieje się, gdy słyszy informacje o "złotym pociągu". - Nigdy nie mówiłem, że on ma w środku złoto. Tam wszystko może być. Tam na 100 proc. jest tunel i na 100 proc. wjeżdżał do niego pociąg. Co jest w środku? Nie wiadomo - przyznaje mężczyzna.
Jak mówi, ma nadzieję, że w końcu rząd zbada znalezisko. I podkreśla, że nie ma żalu do mężczyzn, którzy podają za się odkrywców "pociągu pancernego z czasów II wojny światowej". - Panów nie ma za co ukarać. Nie mam do nich żadnych pretensji. Przyszli do mnie i przeprosili, że zgłosili sprawę za moimi plecami. Mogę im tylko podziękować - mówi Słowikowski.
Będzie sądowa batalia?
Mniej entuzjastycznie do postępowania Polaka i Niemca, którzy zgłosili odnalezienie "złotego pociągu" podchodzi syn Słowikowskiego. - Zostaną podani do sądu, bo potrafię im udowodnić, że zawłaszczyli plany, które należały do mojego ojca - denerwuje się Marek Słowikowski.
To, że odkrywcy nie są pierwsi, podkreśla Stowarzyszenie Dolnośląska Grupa Badawcza, które wykluczyło mężczyzn z grona swoich członków. "Z oburzeniem przypisujemy przypisanie sobie wszelkich praw do potencjalnego znaleziska przez Piotra Kopra i Andreasa Richtera" - oświadczyli członkowie stowarzyszenia.
Skład z czasów II wojny światowej ma znajdować się w okolicach Wałbrzycha:
Autor: tam / Źródło: TVN24 Wrocław
Źródło zdjęcia głównego: TVN24 Wrocław | A. Pawlukiewicz