Siedmioro "śmiałków" próbowało wejść na szczyt Śnieżki w bardzo skąpych strojach. Panowie w samych spodenkach, panie w bikini. Chroniły ich tylko buty górskie - zdecydowanie za mało na odczuwalną temperaturę rzędu -15 stopni Celsjusza, jaka panowała tamtego dnia. Ratownicy GOPR musieli pomóc poszukiwaczom przygód z objawami hipotermii.
- To mogło się skończyć znacznie gorzej - twierdzi Grzegorz Tarczewski, zastępca naczelnika Grupy Karkonoskiej GOPR.
Większości ludzi zimno robi się na samą myśl o wejściu na górę w samych spodenkach. A siedem osób, z Holandii, Francji, Hiszpanii, Kanady, Wielkiej Brytanii i Szwecji naprawdę podjęło taką próbę. Nie wszystko poszło jednak zgodnie z planem.
Na Śnieżkę w bikini
We wtorek 4 grudnia ratownik, około 12.20, dyżurny GOPR otrzymał zgłoszenie, że w schronisku Dom Śląski na Śnieżce znajdują się trzy osoby w stanie mocnego wychłodzenia. Wiał akurat silny wiatr, osiągał prędkość nawet 19 m/s. Odczuwalna temperatura sięgała -15 stopni Celsjusza. Dodatkowo pułap chmur był bardzo niski, co uniemożliwiało użycie śmigłowca ratunkowego. Na szczęście warunki pozwoliły na dojechanie do schroniska samochodami. Pojechały dwa zespoły. Ratownicy nie spodziewali się jednak tego, co zastali na miejscu.
- Okazało się, że tych osób jest zdecydowanie więcej, bo aż siedem. (...) To są osoby, które próbują mocnych wrażeń szukać w niskich temperaturach. Strój osoby, która bierze udział w takim - nazwijmy to - seansie, wygląda w ten sposób, że mężczyźni ubrani są w krótkie spodnie, buty górskie, natomiast mają gołe torsy, gołe nogi. Ewentualnie czapki, czy opaski na głowach. Natomiast panie mają jeszcze część stroju kąpielowego, który widzimy najczęściej na plażach - wymienia Grzegorz Tarczewski.
Pierwsza interwencja
W schronisku siedmiu osobom z objawami hipotermii zapewniono doraźną pomoc w postaci pakietów grzewczych, czy specjalnych śpiworów. Wszyscy zostali zwiezieni samochodami do Karpacza. Ostatecznie obyło się bez szpitala. W dużej mierze dzięki sprawnej akcji ratowników, za którą zresztą "śmiałkowie" nie będą musieli wyłożyć ani złotówki. Za podobną akcję za naszą południową granicą służby górskie wystawiłyby im potężny rachunek. U nas płaci podatnik.
Zastępca naczelnika GOPR przyznaje, że tego typu próby to nie jest nowe zjawisko. O podobnych wyprawach wiedzą już dobre dwa lata, ale jak dotąd nigdy nie byli zmuszeni do interwencji.
- Ja nie mam zamiaru oceniać. Ale jako ratownik powiem, że jak ktoś naraża w ten sposób własne życie i zdrowie, to jest to zwyczajnie nieodpowiedzialne - przyznaje Tarczewski.
Autor: ib/mś / Źródło: TVN24 Wrocław
Źródło zdjęcia głównego: TVN24 Wrocław