Jacek Protasiewicz był twarzą i szefem kampanii wyborczej PO do europarlamentu. Już nie jest, bo po skandalu na lotnisku we Frankfurcie jego twarz stała się raczej antyreklamą partii. W sobotę zrezygnował ze startu w wyborach do Parlamentu Europejskiego. Historii cienkiej granicy między sukcesem i klęską polityka przyjrzał się reporter "Czarno na Białym".
Od kilku miesięcy polityczna kariera i pozycja Jacka Protasiewicza konsekwentnie przyspieszała.
- Było słychać o tym, że być może rośnie nam polityk wielkiego formatu. Słyszałem nie raz i nie dwa takie opinie, że jeżeli PO osiągnie dobry wynik do PE, przed Protasiewiczem mogą się otworzyć bardzo różne opcje - mówi dla TVN24 Jacek Harłukowicz, dziennikarz "Gazety Wyborczej" we Wrocławiu, matecznika Protasiewicza.
Pasmo ostatnich sukcesów zaczęło się pod koniec października ubiegłego roku, w Karpaczu. To tam Protasiewicz w walce o fotel lidera dolnośląskiej PO niespodziewanie pokonał Grzegorza Schetynę. Potem został szefem kampanii Platformy do europarlamentu. Równocześnie pełnił ważne funkcje w Parlamencie Europejskim, był aktywny w sprawach kryzysu na Ukrainie.
Lotniskowy incydent
Pod koniec lutego Protasiewicz - podobno pod wpływem alkoholu - miał wdać się w awanturę z celnikami i policją na lotnisku we Frankfurcie. To wersja niemieckiej bulwarówki "Bild".
Sam polityk o incydencie mówi: - Usłyszałem, zrozumiałem kontekst (słowo "raus" - red). Bo to nie było kulturalne użycie w kontekście słowa "raus". Tylko to było ordynarne, aroganckie, chamskie, powiedzenie po naszemu: "won!".
Nie pomogła mu też chaotyczna konferencja prasowa po incydencie. - Ja nawet nie miałem świadomości, że to jest transmisja na żywo, nie mówiąc o tym, że byłem przekonany, że wszystko od strony technicznej jest przygotowane, a nie było - broni się dziś europoseł.
Za dużo obowiązków?
Barbara Zdrojewska to bliska znajoma Protasiewicza, prywatnie - żona ministra kultury, od niedawna przewodnicząca sejmiku województwa dolnośląskiego. Przyczynę kłopotów partyjnego kolegi upatruje w przemęczeniu.
Z kolei Stanisław Huskowski, poseł PO, wiceminister administracji i cyfryzacji o Protasiewiczu mówi: - W ostatnich miesiącach stał się inny. Trochę się nad tym zastanawiałem i nie znajduję innego wytłumaczenia, że to dużo obowiązków, rzucenie się w ich wir, a jednocześnie wykorzystywanie tego, co daje nowa, rosnąca pozycja polityczna: w państwie, w partii - mówi.
Pierwszy raz dla mediów o zawodowych sprawach męża zdecydowała się mówić - Patrycja Matusz-Protasiewicz. - Od 14 lat jesteśmy razem i od początku naszego związku zawsze pracował bardzo intensywnie i brał na siebie obowiązki, które były mu powierzane. Zapewne dlatego, że był skuteczny i zawsze angażował się w 100 procentach w powierzane mu zadania - opowiada.
Ale też przyznaje: - Rzeczywiście, w ostatnich miesiącach był bardzo zapracowany. Mogę powiedzieć, że nie przypominam sobie weekendu, który miałby wolny.
"To była bolesna lekcja"
Protasiewicz zrezygnował z kierowania kampanią PO do europarlamentu. Zrezygnował również z ponownego startu. Przekonuje, że decyzję w tej kwestii podjął sam, a premier Donald Tusk nie miał na nią żadnego wpływu.
Dziś na pytanie, czy jest bardzo obolały, odpowiada: - Nie, chociaż to była bolesna lekcja życia. I dodaje: - Wiem, dlatego podjąłem decyzję o tym, że skoro sam zrobiłem sobie kłopot, to sam z tego kłopotu muszę też wyjść i wycofałem swoją kandydaturę z wyborów do PE.
A zapytany, co było jego największym błędem mówi z kolei: - Temperament. Mam temperament. Nie jestem papierowym politykiem, jestem człowiekiem z krwi i kości. Potrafię huknąć na ludzi, potrafię się zdenerwować.
Schetyna: to smutna historia
Protasiewicz nie ukrywa, że w Parlamencie Europejskim niektórzy nie potrafili ukryć satysfakcji z jego wpadki.
Śladów tej złośliwej satysfakcji szukamy w PO na Dolnym Śląsku. Uznawany za jednego z głównych rywali Protasiewicza, Grzegorz Schetyna, mówi: - Czasami tak bywa, że pisane są różne scenariusze rzeczy, które są proste i historie, które są proste. To smutna historia i ostrzeżenie dla każdego, kto jest w polityce, kto jest osobą publiczną.
Z otwartą i ostrą krytyką przewodniczącego wychodzi wrocławski radny PO, Łukasz Wyszkowski. - Nawet nie chodzi mi o machanie czerwonym paszportem, bo to tylko śmieszne. Dla mnie najbardziej zatrważające były te słowa dotyczące Niemców, w najgorszej formie, takiej swady antyniemieckiej, która bardziej pasowałaby dla polityki polskiej lat 60. - atakuje.
"Jestem artystą, a nie rzeźnikiem"
Protasiewicz mówi: - Do polityki nie idą dżentelmeni ani pensjonarki, ale ambitni, albo nawet "przeambicjonowani" ludzie, którzy zrobią wszystko, żeby konkurenta wykończyć i zdobyć władzę.
Siebie zaś określa słowami: - Ja jestem artystą, a nie rzeźnikiem. O, tak panu powiem.
Autor: nsz//kdj / Źródło: tvn24