Siedmioletnia Nika uratowała maleńkiego szczeniaka. Początkowo wszyscy myśleli, że wyziębiony i osłabiony maluch to porzucony przez kogoś pies. Jednak po kilku dniach okazało się, że to mały lisek. - Nazwaliśmy go Farcik, bo miał dużo szczęścia - mówi opiekunka czworonoga.
Wszystko zaczęło się w sobotnie przedpołudnie we wsi Stare Rochowice. Zwierzaka na posesję znajdującą się w pobliżu lasu i potoku przyniosła siedmioletnia suczka.
- Teściowa pracowała w ogródku, a psy towarzyszą jej w codziennych czynnościach. W pewnym momencie Nika przyniosła mamie tego malucha. Nie wiedziałyśmy, co to - relacjonuje Angelika Kałamarz, która na początku zaopiekowała się, ważącą 114 gramów, znajdą. I dodaje, że szczeniaka suczka prawdopodobnie znalazła w rzece. - Był cały mokry i wyziębiony. Nie mieliśmy pewności, czy przeżyje. Podczas wizyty u weterynarza okazało się, że ma zapalenie płuc - mówi pani Angelika.
"W poniedziałek zaczęliśmy się zastanawiać, w środę byliśmy już pewni"
Kobieta skontaktowała się z Towarzystwem Opieki nad Zwierzętami w Jaworze. I tak trafiła do Ani Sikorskiej, wolontariuszki TOZ. - Piesek był bardzo wyziębiony i słaby. Na świat przyszedł prawdopodobnie zaledwie kilka godzin wcześniej - opowiada pani Ania, która samczykowi nadała imię Farcik.
Szczeniaka ogrzewała przez kilka godzin, karmiła go co dwie i masowała mu brzuszek.
Jak mówi przez pierwsze kilka dni nikt nie podejrzewał, że maleńki pies to w rzeczywistości szczenię lisa. - Gdy mamy do czynienia z oseskiem trudno rozróżnić, czy to pies, łasica, lis, czy na przykład kuna. Wszystkie to ssaki i potrzebują podobnej opieki. Sytuacja zmieniła się po kilku dniach - mówi Sikorska. I wylicza: po pierwsze, łapy przestały wyglądać na psie; po drugie, pyszczek zaczął nabierać lisich kształtów; po trzecie, ubarwienie zaczęło przypominać ubarwienie dzikiego zwierzęcia. Podejrzeń nabrali też internauci śledzący facebookowy profil jaworskiego TOZ. - W poniedziałek zaczęliśmy zastanawiać się, czy to na pewno pies. W środę byliśmy już pewni, że to jednak lis - śmieje się pani Ania.
Opiekunka jak kangur
Malec całkowicie zmienił rutynę dnia codziennego swojej opiekunki. Wszystko dlatego, że musi być regularnie karmiony.
- Nie mogę wyjść z domu na dłużej niż dwie godziny. Jestem do niego przypięta jak kangurzyca. On na razie głównie śpi i je. Ma wciąż zamknięte oczy, ale za kilka dni stanie się aktywniejszy - opisuje opiekunka Farcika.
Spotka się ze swoją wybawicielką
Wiadomo już, że w przyszłości lis nie wróci na wolność. Udomowione zwierzę nie poradziłoby sobie w lesie. - Zanim okazało się, że to lisek, chcieliśmy adoptować szczeniaka. Nika byłaby przeszczęśliwa - przyznaje pani Angelika.
Jednak Farcik ostatecznie ma trafić pod opiekę innej z wolontariuszek TOZ. Choć wcześniej przed nim nauka zachowania czystości. I spotkanie z suczką, która uratowała mu życie. Bo że tak było, nikt nie ma wątpliwości. - Gdyby nie ona, toby nie żył. Nie miałby żadnych szans. Dlatego nazwaliśmy go Farcik, bo miał dużo szczęścia - podkreśla Ania Sikorska.
Lisie szczenię zostało znalezione na terenie Starych Rochowic:
Autor: tam / Źródło: TVN24 Wrocław
Źródło zdjęcia głównego: Gaja Hotel Dla Psów, Angelika Kałamarz