Sześć osób zostało oskarżonych w sprawie nielegalnego składowania odpadów w kilku miejscowościach na Dolnym Śląsku. Zarządcą wszystkich składowisk był według śledczych Jarosław G., który razem z ojcem i bratem stworzył z tego lukratywny biznes. Tysiące beczek wypełnionych łatwopalnymi substancjami stało bez żadnych zabezpieczeń na pełnym słońcu. W 2018 roku w Jakubowie, na jednym z takich składowisk, wybuchł potężny pożar.
Z ustaleń śledczych wynika, że początek sprawy sięga czerwca 2016 roku. Wówczas właściciel firmy budowlanej Janusz G. rozpoczął składowanie odpadów na dwóch wydzierżawionych działkach w Jakubowie. Mężczyzna wcześniej starał się w starostwie powiatowym w Polkowicach o pozwolenie na taką działalność. Odmówiono mu, ponieważ działki nie spełniały odpowiednich wymogów. Przedsiębiorca stwierdził jednak, że urzędnicza decyzja nie pokrzyżuje jego planów. Na zarządcę składowiska mianował swojego syna Jarosława G.
Urzędnicy rozkładają ręce
Na działki trafiało coraz więcej odpadów. Wśród nich były tzw. mausery - duże zbiorniki o pojemności 1000 litrów - oraz mniejsze beczki. A w nich farby, lakiery, rozpuszczalniki. Trudno ukryć przed organami państwowymi takie składowisko. Jeszcze w październiku 2016 roku sprawą zainteresował się Wojewódzki Inspektorat Ochrony Środowiska. Przeprowadzono kontrolę. Za składowanie odpadów bez zezwolenia nałożono na właściciela karę w wysokości 20 tysięcy złotych. Wójt gminy nakazał mu wywieźć odpady.
Druga kontrola WIOŚ przeprowadzona została w grudniu 2017 roku. - Wykazała, że odpady nadal się tam znajdują. Co więcej, zostały przywiezione w znacznych ilościach nowe. O wynikach inspektorat ponownie poinformował wójta - mówił nam w 2018 roku Aleksander Filak, kierownik działu inspekcji WIOŚ w Legnicy.
Właściciel ponownie został zobowiązany do wywiezienia odpadów, ale tego nie zrobił. Wójt gminy tłumaczył, że jest bezsilny w tej walce.
Przebadano całą okolicę pod kątem skażenia. Jak się okazało, skutkiem składowania odpadów w takich warunkach było obniżenie jakości wody, powietrza, powierzchni ziemi oraz zniszczenia w świecie roślinnym i zwierzęcym w znacznych rozmiarach.
Gigantyczny pożar
Odbijanie piłeczki między urzędnikami a osobami zarządzającymi składowiskiem trwało dobre dwa lata. Pojemniki z niebezpiecznymi substancjami piętrzyły się na wydzierżawionych działkach. Aż w końcu doszło do katastrofy ekologicznej.
24 lipca 2018 roku, około godziny 13.30 dwuhektarowe składowisko zaczęło się palić. Pod wpływem wysokiej temperatury pojemniki wypełnione łatwopalnymi cieczami zaczęły kolejno eksplodować. Ogromny ogień i jeszcze większe kłęby czarnego dymu zaczęły unosić się nad Jakubowem. Wszystko relacjonowaliśmy na antenie TVN24 i portalu TVN24.pl.
W kulminacyjnym momencie pożaru na miejscu pracowało ponad 240 strażaków z różnych jednostek. W akcję gaśniczą zaangażowano łącznie 78 pojazdów. Z powietrza zrzucały wodę samoloty. Ogniem zajął się okoliczny las. Ze znajdującego się w rejonie pożaru szybu Świętego Jakuba, należącego do KGHM, wywieziono 340 górników. Nad okolicznymi mieszkańcami wisiało widmo ewakuacji, jednak ostatecznie zostali wezwani tylko do zamknięcia okien i niewychodzenia z domu do chwili ugaszenia pożaru. Dogaszanie trwało jeszcze kilka kolejnych dni. Prawdziwe piekło.
Sprawą zajęła się prokuratura. Biegli stwierdzili, że w tym miejscu "istniał stan ciągłego zagrożenia pożarem i wybuchem, do którego ostatecznie doszło".
- Dokonane ustalenia w zakresie funkcjonowania składowiska, a w szczególności co do ilości, sposobu, rodzaju i charakteru składowanych odpadów, wyniki badań laboratoryjnych pobranych próbek oraz wnioski z opinii biegłych, dały podstawę do przyjęcia, że Janusz G. przez nielegalne składowanie znacznej ilości odpadów, w tym niebezpiecznych, o charakterze palnym, wybuchowym, na niezabezpieczonej nieruchomości, sprowadził w konsekwencji zdarzenie zagrażające życiu i zdrowiu wielu osób i mieniu w znacznych rozmiarach oraz skutkujące zniszczeniem w środowisku, które przybrało postać pożaru z towarzyszącymi mu eksplozjami - mówi Lidia Tkaczyszyn, rzecznik Prokuratury Okręgowej w Legnicy.
Beczki, wszędzie beczki
To jednak dopiero czubek góry lodowej. Śledczy ustalili, że od marca 2017 roku pojemniki z odpadami ze składowiska w Jakubowie wywożono na działkę należącą do krewnej rodziny G., przy ulicy Południowej w Głogowie. Historię tego składowiska można jak kalkę przyłożyć do tej opisywanej powyżej. Janusz G. ubiegał się u głogowskiego starosty o pozwolenie na zbieranie odpadów, ale takiej zgody nie otrzymał. I w tym przypadku całą logistyką zajmował się jego syn Jarosław G.
Nawet wdrażane procedury były podobne - kontrole WIOŚ, nakładane kary, samorządowe nakazy usunięcia odpadów, do których właściciel składowiska się nie stosował. Dane podawane przez prokuraturę są zatrważające. W maju 2017 roku dokonano przeszukania posesji. Znajdowało się tam wówczas 3 mln 400 tys. litrów różnego rodzaju substancji ropopochodnych, farb, czy rozpuszczalników. Większość pojemników było rozszczelnionych, w związku z czym ciecze wydostawały się na zewnątrz. Odpady razem z deszczówką przedostawały się do studni burzowych, które z kolei odprowadzają wodę do Odry.
- Jak wynika z opinii biegłego z zakresu ochrony środowiska, składowanie odpadów w takich warunkach w okresie od 2017 do 2019 roku mogło spowodować istotne obniżenie jakości środowiska oraz zagrażać życiu i zdrowiu człowieka poprzez emisję do powietrza szkodliwych gazów. Ponadto składując w opisany sposób i podanej ilości odpady przy ich właściwości chemicznej, w szczególności wysokim stopniu palności oraz zdolności tworzenia mieszanin wybuchowych, z naruszeniem przepisów o ochronie przeciwpożarowej, oskarżony Janusz G. sprowadził bezpośrednie niebezpieczeństwo pożaru lub eksplozji materiałów wybuchowych, zagrażającego życiu i zdrowiu wielu osób oraz mieniu w znacznych rozmiarach - wymienia Tkaczyszyn.
Byliśmy w tamtym miejscu w lipcu 2018 roku. Naszemu operatorowi udało się wspiąć i przełożyć kamerę nad wysokim murem zwieńczonym drutem kolczastym. Teren po brzegi wypełniony był dokładnie takimi samymi beczkami, jakie płonęły na składowisku w Jakubowie. Wszystkie pojemniki wystawione na pełne słońce.
"Czynności operacyjne" policji, a w tym m.in. obserwacja ciężarówek przewożących beczki, doprowadziły do odkrycia jeszcze dwóch mniejszych składowisk.
Pierwsze z nich ulokowane było w Przychowej. Na gorącym uczynku zatrzymano Łukasza G. - drugiego syna Janusza G. i brata Jarosława G., który kierował transportem, a także kierowcę samochodu oraz mężczyznę dokonującego wyładunku odpadów. Składowisko znajdowało się na posesji w centralnej części miejscowości, otoczone było domami mieszkańców. Ujawniono tam prawie 140 mauserów z niebezpiecznymi odpadami.
Drugie nielegalne składowisko - ponad 100 pojemników - znajdowało się w gospodarstwie rolnym w miejscowości Cieszyny.
Sześciu oskarżonych
Z ustaleń śledczych wynika, że za każdym nielegalnym składowiskiem stał Jarosław G. Został on oskarżony o popełnienie przestępstw: składowania i transportu odpadów, w tym odpadów niebezpiecznych, bez wymaganego pozwolenia, wbrew przepisom ustawy o odpadach oraz przepisom przeciwpożarowym, zanieczyszczenia odpadami wody, powietrza i powierzchni ziemi w znacznych rozmiarach oraz sprowadzenia bezpośredniego niebezpieczeństwa pożaru lub eksplozji materiałów wybuchowych i łatwopalnych, a także sprowadzenia pożaru składowiska odpadów w Jakubowie.
Łukasz G., Jerzy K. i Marek N. zostali oskarżeni o dokonanie 3 września 2019 roku wspólnie i w porozumieniu z Jarosławem G. transportu i wyładunku na nielegalnym składowisku odpadów niebezpiecznych i w ten sposób sprowadzenie bezpośredniego niebezpieczeństwa pożaru lub eksplozji materiałów wybuchowych i łatwopalnych.
Daniel B. jest oskarżony o składowanie wspólnie i w porozumieniu z Jarosławem G. w Przychowej - bez wymaganego pozwolenia -odpadów, w tym niebezpiecznych, wbrew przepisom ustawy o odpadach, czym sprowadził bezpośrednie niebezpieczeństwo pożaru lub eksplozji materiałów wybuchowych i łatwopalnych.
Konrada K. oskarżono o składowanie w Cieszynach wspólnie i w porozumieniu z Jarosławem G. - bez wymaganego pozwolenia -odpadów, w tym niebezpiecznych, wbrew przepisom ustawy o odpadach.
Materiały w sprawie Janusza G. wyłączono do odrębnego postępowania. Śledztwo jest w toku.
Na poczet kar i roszczeń o naprawienie szkody prokurator zabezpieczył nieruchomości i samochody należące do Jarosława G. o wartości 860 tys. złotych. Grozi mu do 10 lat więzienia. Pozostałym oskarżonym grozi do 8 lat więzienia.
Źródło: TVN24 Wrocław
Źródło zdjęcia głównego: TVN24 Wrocław