Tysiące ton granitu i stali. Wydarzenia wielkie i "kompletne durnotki". Pomnik niezliczonych ludzkich historii - od młodzieńczej swobody i popisowego przelotu pod mostem, po "Solidarność" i dramatyczne chwile sierpnia 82'. Budowany przez dwa lata most Cesarski, dziś nazywany Grunwaldzkim, połączył brzegi Odry w 1910 roku.
- Nie ulega wątpliwości, że była to bardzo duża inwestycja. Z dzisiejszych projektów porównać ją można do budowy Stadionu Miejskiego. Most kosztował 3 mln 700 tys marek, a za 1 markę można było wtedy zjeść porządny obiad - opowiada prof. Teresa Kulak, historyk z Uniwersytetu Wrocławskiego.
Nowa era
Otwarcie mostu, wtedy jeszcze Cesarskiego, było wielkim wydarzeniem. Do Wrocławia przybył sam cesarz Wilhelm II, a inaugurację przeprawy oglądał w asyście tysiąca mieszkańców.
- To był wielki krok w stronę nowoczesności, bo równicześnie otwarto wtedy Królewską Wyższą Szkołę Techniczną, poprzedniczkę Politechniki Wrocławskiej - wspomina Kulak. - To był przełom, a Wrocław w jednej chwili stał się prawdziwie europejską metropolią - dodaje.
Stal i kamień w imię propagandy
Pierwsza nazwa, most Cesarski, akcentowała przynależność Wrocławia do Prus. - Już sam jego wygląd oddawał ducha militarystycznej polityki niemieckiej. Był też bardzo ważny komunikacyjnie. Nie mógł nazywać się przypadkowo - tłumaczy profesor UW.
Po I Wojnie Światowej zmieniono nazwę na most Wolności. Ale tylko na chwilę, bo Hitler wrócił do starej koncepcji. Gdy Wrocław po 1945 roku powrócił do Polski, znowu zmieniła się nazwa mostu.
- Po wojnie szukano chwalebnych elementów historii Polski, nowych symboli. Było to szczególnie potrzebne na ziemiach odzyskanych. Grunwaldzki to nazwa zapadająca w pamięć i dumna. Triumf wojsk polskich nad Krzyżakami był symbolem polskiego zwycięstwa nad Niemcami - wyjaśnia Kulak.
"Durnotka"
Symbol stolicy Dolnego Śląska ma też swoje miejskie legendy. Podobno pod koniec lat 50. nieznany śmiałek prześlizgnął się między taflą wody a przęsłem mostu w małym akrobatycznym samolocie. Tym śmiałkiem miał być Stanisław Maksymowicz, wrocławski pilot i legenda polskiej akrobatyki.
- Rzeczywiście, mówiło się, że Staszek Maksymowicz przeleciał - przyznaje Jerzy Skoczylas, satyryk z kabaretu Elita. - Znając osobiście Stasia to dałbym się pociąć, że to zrobił. To szalony człowiek, w absolutnie pozytywnym sensie - dodaje.
- Staszek do dziś daje mętne odpowiedzi. Trzeba jednak pamiętać, że gdyby to doszło do wiadomości publicznej to do końca życia, by nie wsiadł do samolotu. A on przecież całe życie lata - zwraca uwagę Jerzy Musiał, znajomy Maksymowicza z Aeroklubu Wrocławskiego.
- Postanowiłem, że na temat mostu Grunwaldzkiego do śmierci się nie wypowiem - mówi wreszcie Stanisław Maksymowicz. Po chwili jednak dodaje z uśmiechem: - To była młodość, to była durnotka. Nie wiem, czy gdyby oblatał pan nago Rynek, to by się pan tym chwalił.
Przyjaźń w obliczu wielkiej historii
W sierpniu 1982 roku na moście doszło do jednej z największej demonstracji w historii Polski. Na ulice wyszło 50 tysięcy osób. Manifestanci zebrali się na Moście Grunwaldzkim. Naprzeciwko nich stanęły czołgi oraz oddziały milicji i żołnierzy. Doszło do starć.
- Mój sąsiad, Tadeusz, miał przyjaciela Sławka - opowiada Juliusz Woźny z Ośrodka Pamięć i Przyszłość. - Poznali się już po sierpniu 82'. Ich żony były koleżankami, zaczęli się wspólnie spotykać, zaprzyjaźnili się. Okazało się, że 31 sierpnia obaj byli na Moście Grunwaldzkim, walczyli przeciwko sobie - dodaje.
Demonstranci podpalili na moście wojskowy gazik, żołnierzom ledwo udało się uciec.
- Dodajmy, że mieli przy sobie broń ostrą. Szczęście, że jej nie użyli. Tadeusz był jednym z ludzi, którzy podpalili gazik. Sławek był żołnierzem - mówi Woźny. - Wbrew pozorom ich przyjaźń wcale się nie rozpadła. Stała się silniejsza. Most Grunwaldzki niewątpliwie zyskał dla nich nowe, trudne do opisania znaczenie.
Autor: Arkadiusz Kowalik,bieru,ansa / Źródło: TVN24 Wrocław
Źródło zdjęcia głównego: ze zbiorów Wratislaviae Amici