Na greckiej wyspie Kos szalał na początku tygodnia pożar, który doprowadził do ewakuacji ludności. Żywioł udało się opanować. To, jak wyglądała sytuacja na miejscu z perspektywy turysty z Polski, opowiadał na antenie TVN24 pan Wojciech.
W poniedziałek na greckiej wyspie Kos wczesnym popołudniem wybuchł pożar. Płomienie bardzo szybko rozprzestrzeniły się w stronę popularnego kurortu Kardamena. Około 10 tysięcy turystów i mieszkańców zostało ewakuowanych z tego obszaru i przewiezionych do szkół, stadionów sportowych i hoteli w pobliskich miejscowościach. Strażacy próbowali opanować płomienie, zanim te dotarły do obszarów mieszkalnych. Żywioł udało się okiełznać we wtorek.
"Telefony w rękach, niepokój"
Pan Wojciech, który od soboty przebywa na wyspie Kos, opowiadał w programie "Wstajesz i Wiesz" na antenie TVN24, jak wyglądała sytuacja w jego hotelu. Jak mówił, w środę jest już spokojniej, ale wciąż z okna było widać latające śmigłowce.
- Dzisiaj mamy słabszy wiatr, ale wczoraj i przedwczoraj był bardzo silny. Pożar wzniecał się i przemieszczał bardzo szybko - opisywał pan Wojciech. - U nas było w miarę spokojnie, ale w odległej o cztery kilometry Kardamenie widzieliśmy to dosyć dobrze - mówił pan Wojciech. Jak relacjonował, gdy wrócił z lanczu do hotelu, zauważył ogień. - Nie było ciekawie - dodał.
Jak mówił rozmówca TVN24, wśród pracowników hotelu czuć było "nutkę zdenerwowania". - Telefony w rękach, niepokój - opowiadał. Dodał także, że on nie odczuwał paniki, a uspokoił go fakt, że wiatr wiał w korzystnym kierunku.
Źródło: TVN24, tvnmeteo.pl