Akcja gaszenia pożaru domu mobilnego w pobliżu Pittsburgha przebiegała w trakcie bardzo mroźnej nocy. Woda z węży strażackich momentalnie zamarzała na zgliszczach, chodnikach i na mundurach strażaków.
- Obudziłem się. Wszystko było rozgrzane, czułem dym - opowiadał Scott Ashbaugh, który w czwartkową noc stracił dobytek swojego życia. W Sewickley Township w pobliżu Pittsburgha spłonęło jego lokum. Mężczyzna mieszkał w nim z rodziną przez siedem lat.
- Było pełno dymu, a dach zajął ogień. Obudziłem wszystkich i ich wyprowadziłem - mówił. Czworo dorosłych i szóstka dzieci opuścili bezpiecznie wnętrze, zanim wszystko stanęło w płomieniach.
Nie było już czego ratować, wszystko zostało doszczętnie zniszczone. Ashbaugh podkreślił, że jedynym, o co się martwił, było bezpieczeństwo jego rodziny.
Walka z ogniem i mrozem
Przybyli na miejsce strażacy musieli się mierzyć nie tylko z potężnymi płomieniami, lecz także z silnym mrozem. W czwartek około godziny 4.30, kiedy rozpętał się pożar, temperatura w okolicy Pittshurgha spadła do prawie -20 stopni Celsjusza. Ratownicy rozstawili namiot, w którym mogli się na zmianę rozgrzewać.
Wylewana przez strażaków woda błyskawicznie zamieniała się w lód. Sople pojawiały się na ścianach przyczepy. Woda zamarzła również na wężach strażaków, na ich ubraniach i kaskach. Połacie lodu pokryły pobliskie chodniki i ulice.
Na udostępnionym wideo przedstawiającym akcję gaśniczą widać między innymi obraz zniszczeń już o poranku. Zgliszcza całkowicie pokryły się lodem.
Wszystko zniknęło
Czerwony Krzyż planuje pomoc materialną rodzinie.
- To najtrudniejsze, co cię może spotkać w życiu. Wszystko, na co pracowałeś całe życie, zniknęło - rozpaczał Ashbaugh. Dodał jednak, że już raz spłonął mu dom. Wyraził też nadzieję, że skoro wtedy się podniósł, to da radę i teraz.
Autor: ao/rp / Źródło: ENEX, pittsburgh.cbslocal.com