Powodzie w Indiach zabiły 200 osób, a w Pakistanie co najmniej 250. Pod wodą znalazło się już 450 wiosek. Niestety tragedii nie da się opisać tylko liczbami, ponieważ codziennie ktoś dowiaduje się, że stracił bliskich, że nie ma do czego wracać. Czekanie na telefon od rodziny, życie w nadziei i obawy przed kolejnym atakiem żywiołu to codzienność, z którą muszą zmierzyć się mieszkańcy Azji Południowej.
Junaid Rashid dzieciństwo spędził w indyjskiej części Kaszmiru. Gdy dorósł, opuścił swoich bliskich, został lekarzem i zamieszkał w Delhi. Obecnie jest zapracowanym mężczyzną, który większą część swojego czasu spędza w szpitalu. Rzadko bywa w rodzinnym Śrinagarze. Nie oznacza to jednak, że nie martwi się o swojego ojca, który zmaga się z największą od kilku dekad powodzią.
Odcięci od rodziny, ciągle żyją w napięciu
Magazyn "Mother Jones" przytoczył ostatnio historię Rashida, żeby pokazać skalę żywiołu i katastrofalne skutki, które niesie za sobą powódź. Nie chodzi tu tylko o utracone majątki. Powódź największe piętno wywiera na psychice człowieka.
- Przez sześć dni nie miałem pojęcia, co dzieje się z moją rodziną - relacjonował Rashid. Mężczyzna nie mógł dodzwonić się do swojego ojca, do znajomych. Nie otrzymywał od nich żadnego znaku życia. Przez te kilka dni towarzyszyła mu niepewność i nie ukrywa, że powoli zaczął "tracić nadzieję" na to, że jeszcze kiedykolwiek ujrzy bliskich.
Wreszcie w piątek udało mu się skontaktować z ojcem. Nieco się uspokoił. Jednak to nie oznacza końca kłopotów. W Indiach i w sąsiednim Pakistanie taka niepewność towarzyszy codziennie około 600 tysiącom rodzin. Niestety często zdarza się i tak, że "znak życia" nie dociera, bo liczba ofiar powodzi gwałtownie wzrasta.
Powódź pozbawiła życia setki ludzi
Według oficjalnych informacji podawanych przez indyjskie media do soboty zginęło co najmniej 200 osób. Z kolei w Pakistanie mowa już o 250 ofiarach żywiołu. Śmiertelny bilans, choć przerażający, nikogo w Indiach nie dziwi. Co roku podczas monsunu życie tracą setki ludzi. Niektórych porywa fala powodziowa, inni giną uwięzieni pod lawinami błota.
Jak to możliwe, że region, który od zawsze nękany jest przez żywioły, jest jednym z najgęściej zaludnionych? Zdaniem Himanshu Thakkar, jednego z hinduskich ekspertów, zajmującego się gospodarowaniem wodą, problem tkwi w polityce i braku projektów, które regulowałyby przepływy w rzekach.
Rejony podatne na powodzie nie posiadają regulacji, które wskazywałyby maksymalne i minimalne stany wód. Z tego powodu nie udało się jasno zdefiniować prawa i regulacji budowlanych. Kolokwialnie rzecz ujmując każdy buduje tam, gdzie chce i gdzie mu się podoba. Nikt nie kontroluje tego, czy dom (lub szpital) postawiony nad rzeką to na pewno bezpieczne rozwiązanie.
Eksperci wskazują na jeszcze jeden problem, mianowicie - zaniedbanie lokalnych zbiorników wodnych. Wiele z nich jest niedrożnych, zarośniętych, dlatego spore objętości wody kumulują się na nieprzystosowanym do tego obszarze. Rezultat? Setki wiosek pod wodą. W tym roku co najmniej 450 osad zostało zalanych.
"To, co widać w telewizji to nic, w porównaniu do tragedii ludzi"
Wielu mieszkańców co prawda udało się ewakuować, ale spora część została ze swoim dobytkiem. Nikt nie wie, co się z nimi dzieje, jak żyją, co jedzą. Rashid podkreślił, że problem jest ogromny, ale niewielu zdaje sobie z niego sprawę, bo "kamery telewizyjne docierają tylko tam, gdzie mogą dotrzeć". - To co emitują w telewizji, co widać na zdjęciach to nic, w porównaniu do tragedii, jaka spotyka tamtych ludzi - przyznał z żalem.
Magazyn "Mother Jones" podkreśla jednak, że sytuacja zaczyna nieco się poprawiać. Udało się uratować 130 tys. ludzi, miejscami poziom wody stopniowo się obniża, usuwane są także awarie linii telefonicznych.
Autor: kt/aw / Źródło: www.motherjones.com