- Nie sposób wyrazić słowami tego uczucia, które ogarnia cię w chwili, gdy zrozumiesz, że właśnie opuszczasz własną planetę. Patrzysz przez okienko na Ziemię, na której już cie nie ma. Ta świadomość zapiera dech w piersi. Jest surrealistyczna - opisuje 63-letnia Marsha Ivins, która spędziła prawie 56 dni życia w kosmosie.
Urodzona 15 kwietnia 1951 roku w Baltimore (stan Maryland, USA) Marsha Ivins jako kierunek studiów wybrała inżynierię kosmiczną na uczelni University of Colorado w Boulder. Szkolne mury opuściła w 1973 roku jako inżynier wyspecjalizowany w technologi kosmicznej.
Ze szkoły do wahadłowca
Niedługo po studiach podjęła pracę w Johnson Space Center, placówce badawczej NASA. W roku 1980 przejęła obowiązki inżyniera pokładowego, z czasem obejmując stanowisko drugiego pilota dedykowanego do przyszłych misji. Cztery lata później, w 1984 roku, została wybrana na członka załogi dziewiątej misji wahadłowca kosmicznego Columbia.
Ivins brała udział w sumie w pięciu wyprawach kosmicznych, latając kolejno w 1990, 1992, 1994 oraz w 1997 roku jako "specjalista misji". Po raz ostatni wyleciała w 2001 roku. 31 grudnia 2010 roku odeszła na emeryturę.
Kosmiczny surrealizm
- Nie sposób wyrazić słowami tego uczucia, które ogarnia cię w chwili, gdy zrozumiesz że właśnie opuszczasz własną planetę. Patrzysz przez okienko na Ziemię, na której już cie nie ma. Ta świadomość zapiera dech w piersi. Jest surrealistyczna - przyznała w rozmowie z Catlin Roper, dziennikarką magazynu "Wired".
W przestrzeni kosmicznej Ivins spędziła w sumie dokładnie 55 dni, 21 godzin i 48 minut.
- Podczas tych wszystkich misji nauczyłam się, że w kosmosie odczuwa się nie tylko zachwyt. Prawdę mówiąc, moje uczucia nie zawsze były pozytywne. Bywało, że miałam dość ciasnoty czy hałasu, że drobne niedogodności wydawały się być wielce problematyczne - przyznała. - Podróże w kosmos to wyprawa pozbawiona jakichkolwiek wygód. Jednak, by móc zobaczyć to wszystko na własne oczy, warto jest ścierpieć nawet największe niewygody - dodała emerytowana astronautka.
Drzemka na czubku rakiety
- Wszyscy wyobrażają sobie, że kiedy siedzi się na szczycie ważącej ponad 3 tys. ton rakiety pełnej paliwa, która może wybuchnąć w każdej chwili, nie sposób nie być zestresowanym i przestraszonym. To nieprawda; większość astronautów, gdy tylko wdrapie się na swój fotel w kabinie, woli się zdrzemnąć. Zwykle mają na to około dwóch godzin, podczas których systemy operacyjne przeprowadzą tzw. pre-launch - stwierdziła weteranka kosmicznych eskapad.
Wspominała, że tylko czasem trzeba było się przebudzić po to, by odpowiedzieć na zapytanie centrum kontroli lotów.
- Każdy z członków załogi chętnie zbierał siły przed skomplikowanymi manewrami. Jednym z nich było precyzyjne nakierowanie pędzącego z prędkością prawie 30 tys. km/h wahadłowca na właściwy tor lotu w bardzo krótkim przedziale czasowym - kontynuowała.
Ciemne strony nieważkości
- W pewnym momencie lotu orientujesz się, że już jesteś na orbicie bo znika grawitacja, a tobie uderza krew do głowy. Muszę przyznać, że to świetnie działa na twarz, bardzo odmładza - dodała z uśmiechem emerytowana astronautka. - Pamiętam, jak poczułam się o 2-3 cm dłuższa i zastanawiałam się, czy tak mi już zostanie - przyznała.
Nieważkość ma jednak swoje ciemne strony. - W kosmosie możesz spodziewać się koszmarnych bólów głowy z powodu przemieszczającej się po organizmie nagromadzonej wody - przestrzegła Ivins. - Jedynym rozwiązaniem jest wysiusianie problemu. Musimy się po prostu pozbyć zbędnej wody, oddając mocz - przyznała.
Brak grawitacji, a tym samym brak wyraźnego podziału na "górę" i "dół", może u niektórych wywołać mniejsze lub większe mdłości. Kosmiczna emerytka przyznaje, że w takim wypadku konieczne jest przekonanie samego siebie, że góra jest zawsze tam, gdzie głowa, a dół - tam, gdzie nogi.
- Za każdym razem jest coraz łatwiej. Ciało przypomina sobie podobne wydarzenie i nie reaguje aż takim szokiem. Ale całkiem prawdopodobne, że minie kilka dni zanim żołądek się uspokoi i pozwoli zainteresować się z czego będzie lunch - opowiadała.
Opakowanie na sen
- Specyficznym przeżyciem w kosmosie jest spanie - przyznaje Ivins. - Na pokładzie wahadłowca za sypialnie służyły nam materiałowe pudła-śpiwory, które mogliśmy zaczepić i rozłożyć w dowolnej części statku, czy to na podłodze, czy to na śniegu - wspomina kobieta.
- Jeśli ktoś zasnął nie otulając się szczelnie, ale np. z rękoma na zewnątrz, budził się i widział "dryfujące" mu przed oczami własne ręce. Po chwili orientował się, że to jego własne, ale zaskoczenie było zawsze - kontynuowała astronautka.
Relaks na orbicie
- Najbardziej niesamowite było to, jak łatwo się relaksowałam będąc w kosmosie. Tam zawsze ktoś jest w ruchu, coś robi, bada czy analizuje lub naprawia. Sprzyjają temu warunki, w jakich astronauci przebywają. Na orbicie masz szansę w ciągu jednego dnia zobaczyć wschód słońca nawet 16 razy - opowiadała 63-letnia emerytowana astronautka.
- Nigdy nie czułam się źle gdy szykowała się kolejna podróż w kosmos. Nigdy też nie radowałam się specjalnie z powrotu na Ziemię - przyznała. - To doświadczenie zawsze było po części bardzo trudne, bardzo ekscytujące, przerażające, niemożliwe do opisania. Gdybym tylko mogła, bez chwili wahania poleciałabym po raz kolejny i kolejny - podkreśliła Marsha Ivins.
Autor: mb/map / Źródło: Wired
Źródło zdjęcia głównego: NASA