Siedmiu mężczyzn ruszyło na pomoc powodzianom w Houston. Ich bezinteresowna akcja ratunkowa skończyła się tragicznie. Płynąc łodzią do poszkodowanych wpadli na linię wysokiego napięcia.
Nie tylko profesjonalni ratownicy ruszyli na pomoc poszkodowanym w wyniku powodzi wywołanych przez burzę tropikalną Harvey. Poza nimi w akcjach ratunkowych brali udział również wolontariusze, w tym grupa siedmiu mężczyzn. Niestety, dla dwóch z nich skończyła się tragicznie.
"Musimy tam wrócić"
W poniedziałek mężczyźni wyruszyli łodzią na ratunek dwóm rodzinom w Houston. To był już ich trzeci kurs.
- Wszyscy im mówili, żeby zostali, że już dużo zrobili - mówiła "Washington Post" Stepheny Jacquez, krewna niektórych z ofiar. - Jednak oni powiedzieli: "nie, my musimy tam wrócić, jeszcze mnóstwo ludzi jest w niebezpieczeństwie" - dodała.
Wolontariusze stracili panowanie nad łodzią w wartkim nurcie. Woda zepchnęła ich na linię wysokiego napięcia.
- Wszyscy wskoczyli do wody i zostali porażeni prądem. Porwał ich nurt - opowiadała Jacquez. "Huffington Post" podaje, że prędkość strumienia dochodziła do prawie 50 km/h.
20 godzin oczekiwania
- Czułem prąd przepływający przez moje ciało. Myślałem, że to już koniec. Wszystko ustało, ale zaraz powróciło. Zobaczyłem czworo mężczyzn unoszących się na wodzie - jeden na plecach, w kamizelce ratunkowej - relacjonował fotograf prasowy Ruaridh Connellan, który pomagał w akcji ratunkowej. Razem z dwójką wolontariuszy udało się mu schronić na drzewie, gdzie pozostawali przez 20 godzin w oczekiwaniu na ratunek. Zostali przewiezieni do szpitala.
Pozostałych dwóch ratowników wciąż uznaje się za zaginionych.
Teksas przed i po powodziach (źródło: CNN)
Autor: ao/aw / Źródło: huffingtonpost.com