Kiedy pod koniec 2012 roku rybak Jose Salvador Alvarenga nie wrócił z połowu rekinów, jedyną osobą, która nie wątpiła w to, że się odnajdzie, była jego matka. Jej nadzieje spełniły się po ponad roku, kiedy mężczyzna został przypadkowo odnaleziony na odludnym atolu oddalonym o 10 tys. km od macierzystego portu. - Teraz mogę potwierdzić, że mama nigdy się nie myli - podkreśliła siostra rozbitka.
- Kiedy rok temu odwiedziłam Salwador, mama mówiła mi: "Córeczko, on żyje", a ja odpowiadałam jej: "Mamo, nie rób sobie zbyt wiele nadziei". Ale ona powtarzała: "To niemożliwe, czuję, że on żyje" - opowiada Yanira Bonilla, siostra rybaka Jose Salvadora Alvarengi, który zaginął po tym jak ponad rok temu wypłynął w morze.
- Teraz mogę potwierdzić, że mama nigdy się nie myli, a jej serce jest zawsze blisko swoich dzieci. Jest teraz bardzo szczęśliwa - opowiada kobieta.
"Odebrało mi mowę"
37-letni Alvarenga został odnaleziony na odludnym atolu, na który został wyrzucony w ubiegły weekend w swej liczącej 7,3 m długości łodzi z włókna szklanego. Policyjna łódź patrolowa zabrała go na Majuro, główną z Wysp Marshalla. Mężczyzna powiedział policjantom, że pod koniec grudnia 2012 roku wypłynął na połów rekinów z odległego o 10 tys. kilometrów Meksyku i został zniesiony w morze.
- To było zaskakujące, odebrało mi mowę. Jestem bardzo szczęśliwy i wdzięczny Bogu oraz ludziom, którzy uratowali mojego brata. Nie znam nawet takich słów i gestów, które potrafiłyby to wyrazić i którymi mógłbym podziękować za wszystko, co dla niego zrobili - powiedział brat zaginionego Carlos Alvarenga.
Przeżył, bo pił krew żółwi
Zdaniem tych, którzy się na niego natknęli, wygląd i zachowanie rozbitka świadczą o prawdziwości jego opowieści. Alvarenga opowiadał, że towarzyszył mu młody chłopak w wieku 15-18 lat, który zmarł miesiąc po rozpoczęciu dryfowania. Jak twierdzi, on sam przeżył dzięki piciu krwi żółwi oraz jedzeniu chwytanych gołymi rękoma ryb i ptaków.
Autor: js/rp / Źródło: Reuters TV, PAP