Dwie dziewczynki zginęły w wyniku nawałnicy, która przetoczyła się przez Suszek podczas obozu harcerskiego. Ośmioro dzieci jest pod obserwacją. Część z nich jest w na tyle dobrym stanie, że w poniedziałek przestanie być hospitalizowana.
Oficer prasowa chojnickiej policji Magdalena Rolbiecka poinformowała, że zmarłe dziewczyny miały 13 i 14 lat. Zmarły w wyniku obrażeń doznanych w efekcie nawałnicy: przynajmniej jedną z nich przygniotło drzewo, które upadło na namiot. W szpitalu jeszcze do niedzielnego popołudnia przebywało 14 osób. Pod wieczór liczba ta zmalała do ośmiu.
Stan stabilny
O aktualnej sytuacji związanej z opieką medyczną nad poszkodowanymi harcerzami poinformował w niedzielę pod wieczór Marek Furtak, który w Wojewódzkim Centrum Zarządzania Kryzysowego w Gdańsku koordynuje sprawy związane z ratownictwem medycznym. Furtak powiedział, że stan zdrowia ośmiu hospitalizowanych harcerzy jest "stabilny, niestwarzający jakichkolwiek zagrożeń". Dwie osoby pozostają w szpitalu w Chojnicach. - Rokowania wskazują, że jutro prawdopodobnie zostaną one wypisane - dodał.
W szpitalu w Bydgoszczy hospitalizowane są cztery osoby. - Prawdopodobnie wszystkie, lub trzy z nich, zostaną w poniedziałek wypisane - wyjaśnił Furtak.
Dodał, że z pewnością dłużej potrwa pobyt w szpitalach dwójki nastoletnich harcerzy, którzy doznali poważniejszych obrażeń. W jednym przypadku doszło m.in. do urazu kręgosłupa, w drugim - m.in. do złamania kości podudzia. Obie te osoby zostały w niedzielę przeniesione z placówek, w których były dotychczas, do szpitali specjalistycznych: na ortopedię w Słupsku oraz na oddział neurochirurgiczny Uniwersyteckiego Centrum Klinicznego w Gdańsku.
Uczestników obozu, którzy nie wymagali pomocy medycznej, ewakuowano do szkoły podstawowej w miejscowości Nowa Cerkiew. Rodzice oraz służby zapewnione przez wojewodę łódzkiego zapewnili transport do Łodzi, gdzie pojechała już część dzieci.
Podczas nawałnicy dzieci chroniły się pod konarami, a nawet w pobliskim jeziorze, by nie ugodziły ich spadające konary. Dopiero o 1 w nocy dzieci zostały zabrane na polanę, gdzie czekały do 7 rano, gdy po kilku godzinach straży i ratownikom udało się przedostać.
Porządki na miejscu obozu
W niedzielę zaczęła się akcja porządkowania zniszczonego przez nawałnicę terenu obozu w Suszku. Na miejscu pracuje ok. 60 osób – poinformował w niedzielę rzecznik łódzkiego okręgu ZHR Grzegorz Bielawski. W rozmowie przyznał, że pierwsze, wstępne prace rozpoczęły się już w sobotę, z chwilą jak harcerze uzyskali zgodę na wejście na teren obozu. Jednak główna akcja odbywa się w niedzielę.
- Przyjechali tam nasi instruktorzy, harcerze, przyjaciele. Porządkują, zbierają cały sprzęt, rzeczy uczestników. Wszystko będzie pakowane i przywiezione do Łodzi. Zabierają nawet to, co jest zniszczone. Będziemy starali się, aby jak najwięcej rzeczy uratować - powiedział.
Część dobytku jest segregowana na miejscu, ale większość będzie segregowana w Łodzi. Jak mówił, harcerze ratują m.in. namioty, sprzęt kuchenny, młotki, saperki i piły do cięcia drewna. Później zapadnie decyzja, czy te rzeczy, przedmioty nadają się jeszcze do użytkowania.
Bielawski poinformował, że na miejscu pracuje ok. 60 osób. Zwrócił uwagę, że nadal zgłaszają się chętni do pomocy - jedni oferują sprzęt, który może się przydać przy porządkowaniu terenu, inni chcą pomóc bezpośrednio.
Nie potrafił powiedzieć, ile czasu może zająć ta akcja.
- Będziemy sprzątać, zbierać dopóki to wszystko nie zostanie zrobione - dodał.
W Łodzi skontrolowano obozy
- Łódzka straż pożarna przeprowadziła inspekcje obozów harcerskich i młodzieżowych w regionie łódzkim – poinformowała w niedzielę rzeczniczka wojewody łódzkiego Dagmara Zalewska.
Dodała, że kontrole zostały przeprowadzone na terenie czterech powiatów: piotrkowskim, wieluńskim, pajęczańskim i opoczyńskim, czyli w tych miejscach, gdzie były zgłoszone obozowiska harcerzy. Według łódzkiego kuratora oświaty Grzegorza Wierzchowskiego, przeprowadzone kontrole, jak do tej pory, nie wykazały zagrożeń.
Trudny powrót do domu
Do Łodzi powróciła w sobotę późnym wieczorem grupa harcerzy przebywających na obozie w Suszku, która nie przebywała w szpitalu. Na harcerzy czekali rodzice i koledzy, bardzo zaniepokojeni tym, co się stało.
Wśród oczekujących był dziadek czternastoletniego Kuby. W rozmowie z mediami przyznał, że informacja o tym, co się stało na obozie była dla niego szokiem. Dopiero, gdy włączył rano telewizor, dowiedział się o tragedii, która wydarzyła się w miejscowości, gdzie na obozie przebywał jego wnuczek. Przyznał, że początkowo nie zdawał sobie sprawy z powagi sytuacji. Dopiero jak poinformowano, że zginęły dzieci, to sprawa zaczęła być poważna, jak sam stwierdził. Wyjaśnił, że nie można było się bezpośrednio skontaktować z wnuczkiem, bo jeszcze przed wyjazdem było polecenie organizatorów obozu, aby nie brać telefonów komórkowych. Kontakt był tylko z drużynowym.
- To właśnie on zadzwonił do córki i powiedział, że z Kubą jest wszystko ok, że chłopak ma tylko lekkie zadrapania - wyjaśnił. Na przyjazd swoich koleżanek i kolegów czekała też jedna z łódzkich harcerek. Jak powiedziała, wiadomość o tym, co się dzieje na obozie, otrzymała w środku nocy. Przyznała, że była to dla niej wielka trauma i niedowierzanie.
- Nikt nie spodziewał się, że jakakolwiek burza, która przechodzi przez obóz, skończy się tak tragicznie - mówiła.
Sama jeździ na obozy od ponad 10 lat. Przeżyła wiele burz, ale tak dramatycznej sytuacji nie było nigdy. Nie znała osobiście harcerek, które zginęły, ale - jak zaznaczyła - w harcerstwie wszyscy są siostrami i braćmi, i dlatego są one bliskie jej sercu.
Deklaracje po tragedii
W sobotę późnym wieczorem z dziennikarzami spotkał się wojewoda łódzki Zbigniew Rau, który był na miejscu zdarzenia. Jak poinformował, w czterech szpitalach pozostało jeszcze 12 dzieci.
- Większość harcerzy wróciła w ciągu dnia z rodzicami. Ostatnia grupa – ponad 20 osób – przyjechała autokarem – wyjaśnił. Dodał, że w podróży towarzyszyły im panie psycholożki.
Podziękował służbom wojewody pomorskiego, także samorządom w powiecie chojnickim za opiekę nad harcerzami.
Obecny na spotkaniu z mediami łódzki kurator oświaty Grzegorz Wierzchowski powiedział, że od niedzieli pracownicy kuratorium będą kontaktować się z dyrektorami i wychowawcami tych szkół, w których uczyli się uczestnicy obozu, a rodzicom, uczniom, zostanie udzielona niezbędna pomoc.
Poinformował również, że w niedzielę strażacy skontrolują siedem obozów znajdujących się na terenie województwa łódzkiego.
- Z tego, co wiem wszyscy, ich uczestnicy są bezpieczni – dodał.
Ogromne straty. "Nie było świata widać"
Straty materialne ponieśli też mieszkańcy okolicznych wsi. Niektóre gospodarstwa mogą nie podźwignąć się po tej nawałnicy.
- Stodoła jest zrównana, 80 ton wymłóconego w tym roku zboża jest mokre, bydło ucierpiało: mamy 45 sztuk bydła i 200 świń, ratowaliśmy je w nocy nie mamy dla nich paszy - powiedziała mieszkanka pobliskiej wsi Sterny. - Nie ma żadnej pomocy, od nikogo. Do nikogo nie można się dodzwonić, do żadnej straży pożarnej też się nie da, nie ma plandek. Dom jest zalany, całe gospodarstwo jest zrujnowane - dodaje.
- Nie było świata widać. Było raz czarno, raz biało, w okna zaczęło walić - relacjonuje mieszkanka Stern.
INFOLINIA DLA RODZIN POSZKODOWANYCH: (42) 664 10 53
Grupa pochodziła z Łodzi
Jak poinformował po południu w sobotę Michał Bogusiak z biura prasowego wojewody łódzkiego, na obozie harcerzy z łodzkiego okręgu ZHR było łącznie 155 osób: 139 dzieci, 16 osób z kadry obozu, w tym siedmiu dorosłych wychowawców.
Był to trzytygodniowy obóz. Dzieci miały przebywać na nim do 16 sierpnia.
Jak mówiła matka jednej z uczestniczek, która kilka dni temu odwiedziła córkę, obóz był usytuowany w leśnej głuszy, do której nawet przed nawałnicą trudno było dojechać. Były ustawione namioty, a harcerze sami wybudowali ich wyposażanie. Rozmówczyni dodała, że jej córka jest bezpieczna, została ewakuowana z obozu.
Rzecznik łódzkiego okręgu ZHR Grzegorz Bielawski poinformował, że harcerze, którzy w nawałnicy nie zostali ranni, zostaną jeszcze w sobotę przewiezieni do Łodzi, i tak właśnie się stało. Miasto zapewnia, że jest gotowe udzielić ZHR wszelkiej niezbędnej pomocy, np. udostępnić busy do przewiezienia dzieci czy psychologów.
Po zdarzeniach w Suszku szef Związku Harcerstwa Rzeczypospolitej Grzegorz Nowik zarządził miesięczną żałobę we wszystkich jednostkach ZHR. Stawiamy sobie pytanie – czy mogliśmy uczynić coś jeszcze, aby tego uniknąć - napisał.
Miesięczna żałoba
Po zdarzeniach w Suszku szef Związku Harcerstwa Rzeczypospolitej Grzegorz Nowik zarządził miesięczną żałobę we wszystkich jednostkach ZHR. Rodzinom i najbliższym zmarłych druhen złożył kondolencje.
Prokurator na miejscu
Przewodniczący Okręgu Łódzkiego ZHR Adam Kralisz powiedział, że przyjechał na miejsce zdarzenia w sobotę nad ranem, jak tylko dostał informację o tym, co stało się w Suszku.
- Wczoraj o godzinie 22.50 przeszła nagła nawałnica, bardzo duży wiatr, burza, która praktycznie od razu z miejsca zaczęła wyrywać drzewa (...); tutaj nie ma połowy lasu generalnie, te drzewa zaczęły się przewracać na namioty, została zarządzona szybka ewakuacja, ona była w bardzo trudnych warunkach, bo odbywała się pomiędzy spadającymi drzewami - opisywał piątkowe wydarzenia Kralisz. - Teren lasu jest tak bardzo wielki i zniszczony, że tutaj w ogóle jakiekolwiek służby, w tym my, nie mogliśmy w ogóle dotrzeć; do tej pory w zasadzie tylko od jednej strony samochodami terenowymi jest wjazd - dodał, zaznaczając, że skala zniszczeń to kilkadziesiąt hektarów.
- Musieliśmy przedzierać się przez około między trzy a sześć kilometrów przez las, zwalone drzewa, to nie jest porównywalne z niczym, to tak, jakby się przez dżunglę amazońską przedzierać - opisywał. - Służby dopiero dotarły nad ranem, około godziny 4, najpierw przez jezioro jakimiś łódkami, a potem dopiero samochodami terenowymi i potem uczestników tutaj zwozili tymi samochodami do punktu zbiorczego - mówił. Dodał, że pierwsza na miejsca dotarła straż pożarna, potem policja.
Dopytywany o to, w jaki sposób będzie rozwijać się akcja, Kralisz powiedział, że ciężko mu to ocenić.
- Prokurator chodzi po lesie, my nie możemy tam w tej chwili wchodzić - powiedział, dodając, że cały dobytek obozowiczów został na miejscu. - Mamy nadzieję, że też będziemy mogli to zabezpieczyć i przy pomocy służb też wydostać i oddać właścicielom - powiedział.
Po nocnych nawałnicach więcej ofiar
Jeden z mieszkańców, który próbował wrócić do domu, tak zapamiętał tę noc:
- Zjechałem z trasy, schowałem się za domami i widziałem, jak się to zaczyna dziać. Mnie to nie dotknęło, bo nie puściłem się na trasę, i całe szczęście - stwierdził. - Próbowałem pojechać, ale nie dałem rady. Już tu droga była całkowicie zablokowana, drzewa powalone, nie było możliwości kontynuowania jazdy. Utknęliśmy tu, byliśmy od 22 do teraz - dodał. Nasi reporterzy porozmawiali też z jedną z mieszkanek, która nie ukrywała przerażenia tym, co wydarzyło się w nocy:
- O 21 zaczęła się straszliwa burza, nawałnica. Siedzieliśmy w środku, nie było możliwości sprawdzić, co się dzieje na zewnątrz. Jak przestało padać i przyszli do nas strażacy, zdaliśmy sobie sprawę z tragedii i koszmaru, który tu się wydarzył - relacjonuje.
Obóz harcerski w Suszku został zniszczony i odcięty od świata przez tarasujące drogi drzewa w nocy z piątku na sobotę w wyniku gwałtownych burz i wiatrów, jakie przeszły nad Pomorzem. Śmierć poniosły też dwie inne osoby - kobieta, która zginęła w Konarzynach (powiat chojnicki) w efekcie uszkodzenia budynku przez powalone silnym wiatrem drzewo oraz nocujący w namiocie w miejscowości Swornegacie (również powiat chojnicki) mężczyzna, którego zabiło padające drzewo.
Autor: map,sj,AP/aw / Źródło: PAP
Źródło zdjęcia głównego: tvn24