Ponad 100 kg przeterminowanej, nieoznakowanej i źle przechowywanej żywności znaleźli inspektorzy sanepidu w jednej z gdańskich fundacji - poinformował "Dziennik Bałtycki". Fundacja prowadzi placówki dla dzieci, które nie mogą pozostać pod opieką rodziców. Zarzuty pod swoim adresem nazywa "bzdurą". Sprawą zajmuje się prokuratura.
W workach na śmieci i reklamówkach leżały: surowe mięso, szynka, mielone, kiełbasa, warzywa, pieczywo. - W wyniku szczegółowej kontroli wszystkich pomieszczeń stwierdzono wiele nieprawidłowości w zakresie żywienia dzieci - powiedziała w rozmowie z gazetą dr Halina Bona, państwowy powiatowy inspektor sanitarny z Gdańska.
Sprawę przekazano gdańskiej prokuraturze. - Byłam zbulwersowana informacją na temat ilości przeterminowanych produktów - przyznała Renata Klonowska z Prokuratury Rejonowej Gdańsk Śródmieście.
Jeśli zarzuty narażenia podopiecznych fundacji na niebezpieczeństwo się potwierdzą, osobom odpowiedzialnym za te zaniedbania grożą nawet 3 lata więzienia.
Jedzenie trafiało do koszta, bo śmierdziało
Zepsutą żywność znaleziono w placówkach zajmujących się dziećmi, które nie mogą być pod opieką swoich rodziców (rodzice mają ograniczone prawa rodzicielskie, ale pozostają w stałym kontakcie z dziećmi - red.). Jedna z wychowawczyń w rozmowie z "Dziennikiem Bałtyckim" przyznaje, że do placówki jedzenie miała dostarczać firma cateringowa, jednak było tak tylko w roku szkolnym od poniedziałku do czwartku, w pozostałe dni i wakacje gotowali wychowawcy.
- Gotowaliśmy w nocy, braliśmy produkty z zamrażarek - tych samych, w których sanepid znalazł kilogramy przeterminowanej żywności - twierdzi.
Według osób, które tam pracowały, a które cytuje gazeta, jedzenie często i tak trafiało do kosza, bo po prostu śmierdziało. Mimo to kilka razy doszło tam do zatrucia pokarmowego dzieci. Nigdy jednak nie zawiadomiono lekarza.
Sanepid wiele razy kontrolował fundację bezskutecznie
O sytuacji sanepid zawiadomiła jedna z pracownic, która wcześniej bezskutecznie próbowała interweniować u kierownictwa fundacji. Jak się okazało, mimo wielu przeprowadzonych kontroli sanepidu długo nie potwierdziły się zarzuty wychowawców.
Według pracowników fundacji inspektorzy po prostu nie wiedzieli, gdzie szukać. Dopiero 27 sierpnia jedna z wychowawczyń zaprowadziła kontrolę do piwnicy.
Wychowanków więziono w pokojach?
To jednak nie koniec zarzutów stawianych fundacji. Według wychowawców zepsute jedzenie to dopiero początek problemów. Jedna z pracownic opowiada w rozmowie z "Dziennikiem Bałtyckim" m.in. o metodach wychowawczych, do których należało np. zamykanie dzieci na dwa dni w pokoju. - Wychowawcom zostawiano tylko dyspozycje, żeby nie wypuszczać dziecka, bo "potrzebuje wyciszenia i odizolowania" - mówi.
Na opiekę dyrekcji skarżą się też same dzieci. Miano im zabraniać kontaktowania się z rodzicami - w przeciwnym razie grożono im policją, izbą dziecka czy młodzieżowym ośrodkiem wychowawczym.
Sygnały o tym, że w placówkach fundacji źle się dzieje, docierały także do Miejskiego Ośrodka Pomocy Rodzinie, który je nadzorował. Jednak przedstawiciele instytucji twierdzą, że fundacja miała zawsze dobrą opinię.
Szefowa fundacji: to bzdury i kłamstwa
Szefowa fundacji w specjalnym oświadczeniu przesłanym gazecie twierdzi, że wszystkie stawiane zarzuty to "bzdury i kłamstwa". Według niej dzieci nigdy nie dostawały nieświeżej żywności, a cała sprawa jest nagonką na fundację zainicjowaną przez pracownicę, która była niezadowolona z rozwiązania umowy.
Jeśli chcielibyście nas zainteresować tematem związanym z Waszym regionem, pokazać go w niekonwencjonalny sposób - czekamy na Wasze sygnały/materiały. Piszcie na Kontakt24@tvn.pl.
Autor: ws / Źródło: Dziennik Bałtycki
Źródło zdjęcia głównego: sxc.hu/trublueboy