W środę rusza Sopot Jazz Festival, jedna z najciekawszych imprez jazzowych w kraju. O wyjątkowym programie festiwalu postanowiliśmy porozmawiać z jego dyrektorem artystycznym Adamem Pierończykiem.
Piotr Bakalarski: Trzeci rok z rzędu realizujesz wizję festiwalu bez dużych gwiazd. To świadomy wybór czy kwestia budżetu? Adam Pierończyk: To czy artysta jest dużą gwiazdą, czy nie, jest bardzo względne. Uważam, że podczas dwóch ostatnich edycji gwiazdy były, choć artyści, o których myślę nie zawsze mają taki status w Polsce. Wspomnę tu choćby Hermeto Pascoala czy Enrico Ravę. Staramy się sprowadzić jak najszersze grono ciekawych muzyków, żeby pokazać publiczności, że na świecie istnieje bardzo dużo ciekawej muzyki, do której warto dotrzeć. Pat Metheny czy Herbie Hancock są co roku w Warszawie, to raptem kilka godzin pociągiem z Trójmiasta. Jeśli każdy festiwal będzie stawiał na tzw. headlinerów, będziemy stać w miejscu i wszystkie imprezy będą wyglądać tak samo. Zależy mi na tym, żeby mój festiwal różnił się od innych. Sopot Jazz jest finansowany w całości z publicznych pieniędzy z budżetu miasta i ministerstwa kultury, dlatego powinien mieć misję. Ja postrzegam ją jako ściąganie artystów ciekawych, ale mniej znanych trójmiejskiej publiczności. Sopot patrzy przychylnie na twoje nieoczywiste wybory repertuarowe? Pierwsza edycja pod moim kierownictwem artystycznym była takim przecieraniem szlaków. Festiwal okazał się rewolucją wobec tego, co było wcześniej, więc spłynęła na mnie fala krytyki. Podczas drugiej spełniło się moje ciche marzenie - zabrakło biletów na koncerty. Mam nadzieję, że w tym roku będzie podobnie. Z miastem współpracuje mi się bardzo dobrze, dostałem pełną niezależność w kreowaniu repertuaru i bardzo sobie to cenię. W porównaniu z dwiema poprzednimi edycjami, pojawia się nowa lokalizacja – Opera Leśna. Miejsce to kojarzy się raczej z innym rodzajem muzyki… Bałtycka Agencja Artystyczna, która jest organizatorem festiwalu, zawiaduje również Operą Leśną. Obiekt przeszedł niedawno gruntowny remont i ma duży potencjał koncertowy. Pojawił się pomysł, żeby zrobić tam chociaż jeden koncert. Dla mnie będzie to symboliczny pomost z pierwszą edycją festiwalu w 1956 roku. To właśnie tam na głównej scenie odbył się finałowy koncert. Specjalnie zadzwoniłem do Jana Ptaszyna Wróblewskiego, który wówczas występował, żeby potwierdzić tę informację. Na scenie kameralnej Opery Leśnej zagra na otwarcie armeński pianista Tigran Hamasyan. Dlaczego wybór padł właśnie na niego? Już dawno żaden młody artysta nie wywarł na mnie tak mocnego wrażenia. Mimo że ma dopiero 26 lat, jest dojrzałym kompozytorem, muzykiem i band liderem. Przyjedzie do nas ze swoim kwintetem i zaprezentuje materiał z najnowszej płyty, która wyszła w ostatnich dniach. To będzie polska premiera tego albumu. Drugi dzień festiwalu odbędzie się Spatifie i znów będzie to oferta dla jazzfanów poszukujących, otwartych na eksperymenty. Tak, wieczór zaczniemy od występu Franza Hautzingera. Będzie to solowy recital na trąbce wspomagany nieco elektroniką. Po nim wystąpi Jean-Paul Bourelly, głównie muzyk jazzowy, ale mający za sobą wiele przygód z innymi stylami np. hop-hopem, rockiem, popem. W środowisku mówi się, że to on odkrył Cassandrę Wilson, był jej pierwszym producentem. Pojawił się też na dwóch płytach Milesa Davisa.
Trzeci dzień będzie obfitował w premiery, bo na scenie Zatoki Sztuki spotkają się artyści niewspółpracujący ze sobą na co dzień. Nie obawiasz się o poziom? Rzeczywiście, udało mi się zainicjować trzy składy festiwalowe. Pierwszym z nich będzie Ingrid Jensen kanadyjska trębaczka rezydująca od jakiegoś czasu w Nowym Jorku. To ciekawe zjawisko, rzadko spotyka się kobiety w jazzie, a już ekstremalnie rzadko grające na "męskich " instrumentach, takich jak saksofon czy trąbka. Ingrid przygotuje program specjalny z trio Michała Tokaja.
Międzynarodowy skład stworzy też nasz czołowy trębacz Piotr Wojtasik, któremu towarzyszyć będą Andy Middleton na saksofonie, John Betsch na bębnach, a także kontrabasista Adam Kowalewski. Ale wracają do twojego pytania – nie mam takich obaw. To nie jest tak, że zapewniam biednym Polakom możliwość pogrania z "zachodnim muzykiem". Dla mnie jest to sytuacja równorzędna sytuacja. Inicjuję kontakt, mam nadzieję, że będą się wspólnie dobrze bawić, ale przede wszystkim liczę, że zostanie coś z tego na przyszłość – jakieś nagranie, kolejne koncerty, a może nawet długoletnia współpraca. W ostatnim latach doszło do sytuacji, w której europejscy muzycy poznają się głównie w Nowym Jorku. To absurdalne, trzeba to zmienić. W związku z tym, że Trilok Gurtu trafił nagle do szpitala, do programu festiwalu wskoczył Ralph Towner. Powiedz, czy długa jest ławka rezerwowych, którą tworzysz organizując festiwal? Nie ma jej wcale. Dopiero, gdy dotarła do nas ta smutna informacja, zacząłem się zastanawiać, kto może wypełnić to wolne miejsce. Ralph Towner jest zacnym zastępcą Triloka, ciekawym artystą, jednym z filarów prestiżowej wytwórni ECM. Ralph brał udział w nagraniu kilkudziesięciu płyt pod swoim nazwiskiem, a także z zespołem Oregon. Nagrywał m.in. z Keithem Jarretem czy Donem Cherrym. Jego główną specjalnością są solowe recitale gitarowe, z takim też wystąpi w Sopocie. Nie tworzę ławki rezerwowych, bo nawet gdybym zakładał z góry, że ktoś wypadnie, nie mogę wiedzieć kto to będzie. A przecież ten zastępca musi pasować do dramaturgii i stylu danego dnia.
Tego samego dnia posłuchamy także zespołu Gary’ego Thomasa, muzyka z którym pracowałeś przy płycie "Komeda – The Innocent Sorcerer".
Zaprosiłem go, bo uważam, że to jeden z najwybitniejszych współczesnych saksofonistów jazzowych. Należy do elitarnego grona muzyków, którzy odnaleźli swoich charakterystyczny, osobisty język gry. Jego brzmienie jestem w stanie rozpoznać po 2-3 dźwiękach. Poza tym bardzo rzadko grywa w Polsce. Festiwal zakończy koncert szerzej nieznanego w Polsce Jacques’a Schwarz-Barta. Jak na niego trafiłeś? Oczywiście w internecie, który jest kopalnią wiedzy, także muzycznej. Schwarz-Bart ma bardzo nietypową dla profesjonalnego muzyka biografię. Pracował w ambasadzie jako pracownik konsulatu Gwadelupy w Paryżu. Tam zetknął się z saksofonem, zaczął ćwiczyć jako 24-letni człowiek, ale już po trzech-czterech latach był studentem Berklee College of Music. To będzie jego premiera w Polsce, nigdy wcześniej u nas nie był.
Autor: Piotr Bakalarski / Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: mat. organizatora