Ratownicy medyczni nie zawinili w trakcie ratowania Pawła Adamowicza, prezydenta Gdańska – tak zdecydowała prokuratura po otrzymaniu opinii biegłego. Ten wątek śledztwa został umorzony.
Prokuratura Okręgowa w Gdańsku przekazała, że umarza jeden z wątków śledztwa w sprawie śmierci prezydenta Gdańska Pawła Adamowicza. Dotyczy on akcji ratunkowej i ewentualnego popełnienia błędów przez ratowników medycznych.
- Ta decyzja jest konsekwencją dokonanych ustaleń, przede wszystkim uzyskanej opinii. Biegły dokonał oceny dotyczącej działań i czynności podejmowanych na miejscu zdarzenia przez ratowników medycznych, jak również podjętą decyzję o przewiezieniu do Uniwersyteckiego Centrum Klinicznego - przekazała nam Grażyna Wawryniuk z Prokuratury Okręgowej w Gdańsku.
Opinia biegłego zdecydowała
O decyzji śledczych pierwszy poinformował portal onet.pl, którego dziennikarze dotarli do uzasadnienia umorzenia. Śledczy powołują się w nim na opinię biegłego — krajowego konsultanta w dziedzinie medycyny ratunkowej prof. Jerzego Roberta Ładnego.
Miał on uznać wszystkie decyzje ratowników za prawidłowe, łącznie z tą, która wzbudzała największe kontrowersje - nie przewiezienie prezydenta do najbliższego szpitala, ale do Uniwersyteckiego Centrum Klinicznego.
"Decyzja o przewiezieniu Pawła Adamowicza do szpitala UCK, a nie bliżej usytuowanego Wojewódzkiego Szpitala w Gdańsku podyktowana była brakiem Oddziału Kardiochirurgii i Torakochirurgii w Szpitalu Wojewódzkim. Zdaniem biegłego była to słuszna decyzja (…), bo pacjent i tak ostatecznie (tracąc przy tym cenny czas) zostałby przetransportowany do szpitala UCK" — onet.pl cytuje uzasadnienie.
Kupowanie czasu
Prof. Ładny uznał, że czynności lekarzy szpitala i operacja tam przeprowadzona także były prawidłowe. Rany, jakich doznał Adamowicz, zdaniem biegłego, niemal zawsze powodują śmierć. Uznał on, że, mimo prawidłowo przeprowadzonej akcji ratunkowej, było to tylko kupowanie czasu. Na uratowanie prezydenta Adamowicza nie było bowiem szans.
Kilka dni po śmierci prezydenta miasta do prokuratury dotarło zgłoszenie o możliwości popełnienia błędów przez ratowników i lekarzy. Zgłoszenie wysłał specjalista patomorfolog i biegły sądowy Leonard Gross. Twierdził on między innymi, że Adamowicz mógł żyć, gdyby trafił szybciej do szpitala.
13 stycznia tego roku prezydent Gdańska Paweł Adamowicz został zaatakowany nożem przez 27-letniego Stefana W. podczas finału WOŚP w Gdańsku. Samorządowiec trafił do szpitala, gdzie następnego dnia około godz. 14 zmarł. Urna z prochami Adamowicza spoczęła w kaplicy św. Marcina w bazylice Mariackiej w Gdańsku.
Stefan W. był kilkakrotnie i wnikliwie badany przez biegłych psychiatrów. Obserwacja zakończyła się w czerwcu tego roku. Prokuratura czeka na oficjalną opinię lekarzy. Jeśli zostanie on uznany za niepoczytalnego, to prawdopodobnie nie trafi do więzienia, a zamkniętego zakładu psychiatrycznego.
"Panika" ochrony
Przed Sądem Rejonowym Gdańsk-Południe toczy się już proces Dariusza S. - pracownika Agencji Ochrony Tajfun, która feralnego dnia zabezpieczała imprezę. Tuż po zdarzeniu zeznał on, że nożownik, który zaatakował Adamowicza, wszedł na scenę posługując się plakietką z napisem "Media". Ochroniarz przekazał nawet policjantom identyfikator, którym rzekomo miał się posłużyć napastnik. Funkcjonariusze ustalili jednak, że ochroniarz kłamał, a próbując podtrzymać swoją wersję, nakłaniał też do kłamstwa kolegę z agencji. Dariusz S. przed sądem przyznał się do winy. Stwierdził, że "spanikował".
Paweł Adamowicz miał 53 lata, prezydentem Gdańska był 20 lat. W samorządzie gdańskim zasiadał od początku jego powstania w 1990 roku, w latach 1994-98 był przewodniczącym Rady Miasta Gdańska.
Jeśli chcielibyście nas zainteresować tematem związanym z Waszym regionem - czekamy na Wasze sygnały/materiały. Piszcie na Kontakt24@tvn.pl.
Autor: eŁKa/ks / Źródło: TVN24 Pomorze
Źródło zdjęcia głównego: tvn24