Zabójca prezydenta Gdańska zostanie poddany obserwacji sądowo–psychiatrycznej

Stefan W. zaatakował prezydenta Pawła Adamowicza
Cztery tygodnie obserwacji psychiatrycznej dla Stefana W.
Źródło: tvn24

Stefan W., zabójca prezydenta Gdańska Pawła Adamowicza, zostanie poddany obserwacji sądowo–psychiatrycznej przez cztery tygodnie – zdecydował sąd w Gdańsku. Wniosek o to złożyła prokuratura. Dotychczas biegli nie byli w stanie ocenić, czy mężczyzna był poczytalny w trakcie ataku.

Sąd Okręgowy w Gdańsku rozpatrzył wniosek prokuratury w czwartek na niejawnym posiedzeniu.

Rzecznik prasowy Prokuratury Okręgowej w Gdańsku wyjaśniła, że 30 stycznia mężczyzna został poddany jednorazowemu badaniu sądowo-psychiatrycznemu. Po jego przeprowadzeniu biegli nie byli jednak w stanie ocenić stanu poczytalności Stefana W. i zawnioskowali o przeprowadzenie obserwacji.

Na decyzję sądu związaną z obserwacją sądowo-psychiatryczną zarówno podejrzanemu, jak i prokuraturze przysługuje zażalenie. Konkretne działania dotyczące obserwacji można będzie podjąć dopiero po uprawomocnieniu się postanowienia sądu.

Obserwacja sądowo-psychiatryczna może trwać od czterech do ośmiu tygodni. W jej trakcie badany będzie aktualny stan zdrowia psychicznego podejrzanego, a także jego poczytalność, czyli zdolność rozpoznania znaczenia czynu, którego dokonał 13 stycznia i możliwość pokierowania przez mężczyznę swoim postępowaniem.

Zaatakował na scenie WOŚP

13 stycznia wieczorem 27-letni Stefan W. podczas gdańskiego finału Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy wtargnął na scenę i zaatakował nożem prezydenta Adamowicza.

Na nagraniach pokazujących zdarzenie widać, jak napastnik przebiega przez scenę, podbiega do prezydenta Gdańska i uderza go nożem. Później, chodząc po scenie, podnosi w górę ręce w geście zwycięstwa.

"Halo, halo. Nazywam się Stefan W., siedziałem niewinnie w więzieniu, Platforma Obywatelska mnie torturowała, dlatego właśnie zginął Adamowicz" – krzyczał ze sceny, zanim został obezwładniony – wynika z filmów, na których zarejestrowano zdarzenie.

Jeszcze w nocy ugodzony kilkukrotnie nożem Adamowicz przeszedł pięciogodzinną operację. Następnego dnia prezydent Gdańska zmarł. Sekcja zwłok wykazała na jego ciele m.in. trzy głębokie rany – jedną zadaną w okolicy serca i dwie w brzuch.

CZYTAJ TAKŻE: Prezydent Gdańska nie żyje >

Stefan W. usłyszał zarzuty

Stefanowi W. postawiono zarzut zabójstwa z motywacji zasługującej na szczególne potępienie. Czyn ten zagrożony jest karą co najmniej 12 lat więzienia, 25 lat pozbawienia wolności, a nawet dożywocia.

Stefan W. nie przyznał się do jego popełnienia. W chwili zdarzenia był trzeźwy, nie był także pod wpływem środków odurzających ani leków. Mężczyzna został tymczasowo aresztowany.

Stefan W. był wcześniej karany za napady z bronią w ręku na placówki bankowe. W tej sprawie zatrzymano go w czerwcu 2013 roku, a rok później sąd orzekł wobec niego karę 5 lat i 6 miesięcy więzienia. 8 grudniu ub.r. Stefan W. zakończył odbywanie kary.

Po zatrzymaniu w 2013 roku Stefan W. przeszedł badanie psychiatryczne, nie wykazało ono zaburzeń natury psychicznej. Z zebranej przez prokuraturę dokumentacji medycznej wynika, iż w czasie pobytu w więzieniu, w 2016 roku, u Stefana W. wystąpiło "zaburzenie psychiczne" (media informowały, że chodzi o schizofrenię).

Służba Więzienna podawała, że "podczas odbywania kary Stefan W. był konsultowany przez lekarzy psychiatrów ponad 20 razy oraz leczony w Oddziale Psychiatrii Sądowej w Szczecinie".

- Do chwili zakończenia wykonywania kary nie było sygnałów z ich strony co do skierowania skazanego do odbywania kary w systemie terapeutycznym, tzn. nie rozpoznali u niego zaburzeń kwalifikujących się do zastosowania tego nadzwyczajnego trybu – podkreśliła SW. Dodała, że "mężczyzna nie był uzależniony od alkoholu, środków odurzających czy psychotropowych".

CZYTAJ TAKŻE: Matka Stefana W. obawiała się wyjścia syna z więzienia >

Jeśli chcielibyście nas zainteresować tematem związanym z Waszym regionem - czekamy na Wasze sygnały/materiały. Piszcie na Kontakt24@tvn.pl.

Autor: MAK/gp/kwoj / Źródło: TVN24/PAP

Czytaj także: