Wojewódzki Inspektorat Ochrony Środowiska w Gdańsku prowadzi dochodzenie w sprawie porzucenia kilkuset beczek z substancjami ropopochodnymi. Badania mają wykazać, czy doszło do skażenia gleby i wód Martwej Wisły. Sprawcy może grozić nawet milion złotych kary.
Rozrzucone beczki tuż przy Martwej Wiśle, zauważyła załoga statku Urzędu Morskiego w Gdyni. I od razu powiadomiła Wojewódzki Inspektorat Ochrony Środowiska w Gdańsku. Na miejscu inspektorzy potwierdzili, że porzuconych zostało kilkaset beczek z substancjami ropopochodnymi. Jak relacjonuje Adam Krajewski, reporter TVN24, pojemniki z odpadami są "niezabezpieczone i popękane".
- Niestety stan większości z tych pojemników był bardzo zły, do tego stopnia, że nastąpił wyciek tych substancji. Pod wpływem, jak podejrzewamy, temperatury one się odkształciły i niestety rozszczelniły - mówi Beata Cieślik, rzecznik Wojewódzkiego Inspektoratu Ochrony Środowiska w Gdańsku.
Dodała, że zostały już pobrane próbki gleby oraz wody Martwej Wisły, które trafiły do centralnego laboratorium badawczego w Gdańsku. Wyniki mają wskazać, czy doszło do skażenia.
Sprawcy może grozić milion złotych kary
Dochodzenie w tej sprawie prowadzi Wojewódzki Inspektorat Ochrony Środowiska w Gdańsku. Pozostaje jeszcze kwestia usunięcia pojemników.
- Prezydent miasta wszczyna postępowanie administracyjne, w którym może nakazać usunięcie tych odpadów jego posiadaczowi, czyli właścicielowi tego gruntu - mówi Radosław Rzepecki, zastępca Pomorskiego Inspektora Ochrony Środowiska.
Dodaje, że jest jeszcze jedna możliwość usunięcia beczek, przewidziana w artykule 26a Ustawy o odpadach. - Jest to tryb nadzwyczajny dotyczący usunięcia odpadów i tutaj te odpady będzie usuwał bezpośrednio sam prezydent Miasta Gdańska - tłumaczy Rzepecki.
Nadal trwa ustalanie osoby, która porzuciła beczki. Jak ustalili inspektorzy, właściciel terenu jest jeden. Jednak podnajmował on część działki - na której składowano odpady - innym osobom.
- Pomorski wojewódzki inspektor ochrony środowiska może wymierzyć administracyjną karę pieniężną sięgającą nawet do miliona złotych - podkreśla Rzepecki.
Sprawa może również trafić do prokuratury.
Źródło: TVN24
Źródło zdjęcia głównego: TVN24